Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Łukasz Pawłowski: Brytyjczyk Brytyjczykowi nierówny

Łukasz Pawłowski: Brytyjczyk Brytyjczykowi nierówny


20 marzec 2008
A A A

W oczach coraz większej ilości wyborców Partia Pracy zmarnowała dziesięciolecie ekonomicznej prosperity. W czasie kadencji rządu nastawionego na redukcję nierówności, urosły one bowiem do poziomu nie notowanego za rządów Konserwatystów.

Ogłoszony niedawno projekt budżetu Wielkiej Brytanii na rok finansowy 2008/2009 opiera się na stosunkowo optymistycznych założeniach dotyczących stabilności gospodarki. Choć wzrost ekonomiczny ma być mniejszy niż wcześniej zapowiadano, władze zapowiadają przeznaczenie poważnych środków na walkę z ubóstwem i istniejącymi nierównościami społecznymi. Większość Brytyjczyków nie wierzy jednak w obietnice rządu i nie podziela jego optymizmu. Czy mają ku temu powody?

Okres rządów Tony'ego Blaira to okres nieprzerwanego wzrostu gospodarczego. Produkt krajowy brutto na głowę mieszkańca podniósł się z 14 720 funtów w 1998 roku do 21 469 funtów w roku 2006. Ostatnie dziesięć lat było więc dla Wielkiej Brytanii okresem nieustającego bogacenia się, co potwierdzane jest bardzo istotnym zwiększeniem przez ludzi wydatków na wiele dóbr luksusowych, takich jak kultura i rekreacja, wyposażenie mieszkań, odzież itp. Mimo obecnego spadku koniunktury i obniżenia przewidywanego wzrostu gospodarczego, wydatki publiczne będą rosnąć w tempie 2,2 proc. rocznie. Duża część tych pieniędzy ma zostać przeznaczona na wspieranie prywatnej inicjatywy ekonomicznej (w tym przedsiębiorczości kobiet), podniesienie zasiłków rodzinnych oraz walkę z ubóstwem dzieci.

Dlaczego więc ludziom tak trudno uwierzyć w optymistyczne prognozy obecnego rządu? Oczywiście można to tłumaczyć wspomnianym już spowolnieniem gospodarczym, jednak wydaje mi się, że wątpliwości Brytyjczyków dotyczą nie tyle wzrostu gospodarczego jako takiego, ile obietnic przełożenia go na poprawę bytu obywateli niezależnie od ich obecnego położenia społecznego oraz redukcję już istniejących różnić społecznych. 

I nie chodzi tu jedynie o różnice ekonomiczne. W Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza w Anglii nowe zróżnicowania splatają się z już istniejącymi podziałami, opartymi w dużej mierze na prestiżu danej grupy społecznej. Według wielu autorów społeczeństwo angielskie ma obsesję na temat szeroko rozumianej przynależności klasowej. George Bernard Shaw stwierdził podobno, iż „wystarczy że jeden Anglik otworzy usta, żeby drugi natychmiast go znienawidził lub zaczął nim pogardzać”. George Orwell z kolei określił społeczeństwo angielskie jako, „najbardziej klasowe pod słońcem”. Czy jednak ostatnie pół wieku nie przyniosło na tym polu radykalnych zmian? Wydaje się to bardzo wątpliwe. Anglicy nadal, nawet na podstawie krótkiej wymiany zdań potrafią ocenić tak geograficzne, jak i społeczne pochodzenie danej osoby i z umiejętności tej skwapliwie korzystają. W wydanej niedawno książce ”Przejrzeć Anglików. Ukryte zasady angielskiego zachowania” antropolog Kate Fox poświęca całe strony analizie znaczenia nieformalnego statusu we współczesnej Anglii, podając nawet pojedyncze wyrazy, których użycie zdradza określone pochodzenie. Podział społeczny oparty na prestiżu poszczególnych grup odgrywa w Wielkiej Brytanii istotną rolę i warto o tym pamiętać analizując zjawisko nierówności w wymiarze ekonomicznym. 

Jedną z najpopularniejszych miar nierówności ekonomicznych jest tzw. współczynnik Giniego (Gini coefficient). Miara ta przyjmuje wartości od 0 (wówczas wszelka własność jest w społeczeństwie rozłożona idealnie równo) do 1 (wszystko w rękach jednej osoby). W latach 60. współczynnik Giniego wynosił w Wielkiej Brytanii około 0,27, jednak od tego czasu rósł nieprzerwanie osiągając w roku 2005 wartość 0,36. Jest to wynik zdecydowanie odbiegający od wyników krajów stanowiących modelowe przykłady państwa opiekuńczego (welfare-state), takich jak Szwecja [0,25], Finlandia [0,269] czy Dania [0,247] i stawiający Zjednoczone Królestwo bliżej krajów, które z państwem dobrobytu mają niewiele wspólnego, jak np. Stany Zjednoczone [0,408].

W tym miejscu warto podkreślić, że wzrost nierówności nie oznacza ubożenia społeczeństwa brytyjskiego. Wręcz przeciwnie – bogacą się niemal wszyscy, jednak w bardzo nierównomiernym tempie i stopniu.

Jest to o tyle ciekawe, że jednym z głównych haseł New Labour była właśnie redukcja nierówności społecznych,które eksplodowały za rządów Margaret Thatcher w latach 1979-1990. Konserwatyści zakładali, że demontaż instytucji państwa opiekuńczego i idąca za nim redukcja obowiązków fiskalnych przyczyni się do wzrostu dochodu i tym samym wzbogacenia społeczeństwa. Nawet jeśli ów wzrost nie będzie równomierny, to zgodnie z tzw. teorii skapywania (trickle down theory) strumyk pieniędzy popłynie także do najbiedniejszych. Przewidywania okazały się ww zasadzie prawdziwe, czego dowodem znaczny wzrost PKB per capita, niemniej jednak wynikające z tego korzyści rozłożyły się bardzo nierównomiernie przyczyniając się do pogłębienia zróżnicowania społecznego.

New Labour przed wyborami w 1997 roku zapowiadała odwrócenie tego procesu. Wydawałoby się, że towarzyszący rządom Partii Pracy nieprzerwany wzrost gospodarczy będzie gwarantem powodzenia przedsięwzięcia. Niestety, po dziesięciu latach trudno mówić o spektakularnym sukcesie. Obok wspomnianej już wysokiej wartości współczynnika Giniego, inne statystyki również potwierdzają istniejące zróżnicowanie społeczne. Przykładowo, za rządów Margaret Thatcher, po odliczeniu podatku, do 20 proc. najbogatszych obywateli należało 45 proc. całego dochodu narodowego. Kiedy premierem był John Major (1990-1997) wskaźnik ten spadł nieznacznie do 43 proc., jednak już w roku 2001-02 wzrósł ponownie, tym razem do 46 proc. A zatem w czasie kadencji rządu nastawionego na redukcję nierówności, urosły one do poziomu nie notowanego nawet za rządów Partii Konserwatywnej!

Wyniki pomiarów poziomu ubóstwa, mierzonego jako dochód na poziomie niższym niż 60 proc. przeciętnego dochodu w społeczeństwie, również nie wystawiają Partii Pracy najlepszego świadectwa. Ubodzy stanowią w Wielkiej Brytanii 17-18 proc. społeczeństwa, niezmiennie od roku 1993/94. Oczywiście jest to ubóstwo relatywne, zależne od ogólnego poziomu zamożności obywateli i nijak ma się do ubóstwa bezwzględnego, rozumianego jako dochód uniemożliwiający przetrwanie na najbardziej podstawowym poziomie biologicznym. Zgodnie z tą miarą, w państwie zamieszkanym wyłącznie przez milionerów albo miliarderów część tych pierwszych również byłaby klasyfikowana jako ubodzy, co jednak nie zmienia faktu, że dobrze obrazuje ona nierównomierność rozkładu dochodów w danym społeczeństwie. Nie staram się w tym miejscu rozstrzygnąć czy ubodzy Brytyjczycy są rzeczywiście ubodzy w jakimś obiektywnym tego słowa znaczeniu, a jedynie zwrócić uwagę na dystanse pomiędzy poszczególnymi segmentami społeczeństwa brytyjskiego. Dystanse nieustannie rosnące. Dochody na najwyższych stanowiskach w Wielkiej Brytanii rosną w tempie kilkunastu procent rocznie, podczas gdy przeciętna płaca jedynie 3-4 procent. Proces polaryzacji społeczeństwa cały czas postępuje.

Czy oznacza to, że rząd Partii Pracy, mimo dobrej podstawy w postaci rosnącej zamożności ludności, poniósł całkowitą klęskę na polu niwelowania różnic społecznych i związanych z nimi szans? Jak chyba każda radykalna ocena, tak i ta byłaby wysoce niesprawiedliwa. Okres rządów New Labour to także sukcesy w walce z nierównościami społecznymi, z których jednym z najczęściej wymienianych jest w miarę skuteczna walka z ubóstwem dzieci, realizowana w ramach programu Children First. Mimo jednak, że odsetek dzieci żyjących w ubóstwie spadł z 26 proc. w roku podatkowym 1996/1997 do 21 proc. w roku podatkowym 2002/2003, całkowity sukces na tym polu będzie można, zdaniem rządu ogłosić dopiero za kilkanaście lat.

To zdecydowanie za mało by zaspokoić oczekiwania większości obywateli. Według opinii stale rosnącego odsetka elektoratu, Partia Pracy zmarnowała szansę jaką dawał rozwój ekonomiczny lat 90. Cóż z tego, że przeciętnego Brytyjczyka stać obecnie na więcej niż kilka lat temu, kiedy ci stosunkowo nieliczni, którym się powiodło, coraz szybciej oddalają się na drabinie społecznej. Skoro do zredukowania nierówności nie udało się wykorzystać rozwoju gospodarczego, jak może się to udać teraz, kiedy gospodarka wyraźnie zwalnia? Myślę, że Partii Pracy będzie niezwykle trudno przekonać swoich wyborców, że ich kraj rzeczywiście zmierza w kierunku wyrównania szans. Kredyt zaufania wyczerpuje się coraz szybciej i najprawdopodobniej nie wystarczy go już na zwycięstwo w kolejnych wyborach.