Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Łukasz Pawłowski: Holandia antyislamska?


06 kwiecień 2008
A A A

Antyislamski film „Fitna” holenderskiego polityka Geerta Wildersa, to nie pierwszy w tym kraju przykład budowania kapitału politycznego w oparciu o strach przed Islamem. Czy tego typu praktyki można jednak jednoznacznie potępić?

22 marca na Dam Plein w samym centrum Amsterdamu kilkuset osobowa grupa ludzi protestowała przeciwko planom Wildersa. Czy ich obawy były uzasadnione? Mając w pamięci protesty jakie wywołało kilka karykatur zamieszczonych w duńskich gazetach, rzeczywiście aż trudno sobie wyobrazić konsekwencje jakie mógł wywołać kilkunastominutowy film. Tym bardziej, że nie byłoby to pierwsze takie przedsięwzięcie ciągu ostatnich kilku lat.

W roku 2004 holenderska posłanka pochodzenia somalijskiego, Ayaan Hirsi Ali, opierając się w dużej części na własnym doświadczeniu, postanowiła nakręcić film obrazujący podrzędną pozycję kobiet w religii muzułmańskiej. Urodzona w Somalii i wychowana w tradycji muzułmańskiej Hirsi Ali, znalazła się w Holandii w roku 1992. Był to przystanek na jej drodze do Kanady, gdzie miała zawrzeć zaaranżowane przez rodzinę małżeństwo. Do ślubu nigdy jednak nie doszło. Ali uzyskała w Holandii azyl, następnie obywatelstwo i rozpoczęła karierę polityczną – początkowo w środowiskach lewicowych, stopniowo zaostrzając jednak swoje poglądy wobec rodzimej religii. Do parlamentu została wybrana w roku 2003.

Realizacji projektu podjął się holenderski reżyser, Theo van Gogh. Bohaterką tego 10-minutowego obrazu zatytułowanego „Poddaństwo” („Submission”) jest młoda muzułmanka. Ubrana w tradycyjny islamski strój opowiada o zniewoleniu, jakiemu poddane są kobiety na mocy islamskich praw religijnych oraz o gwałtach i przemocy, jakiej dopuszczają się na niej mężczyźni z najbliższego otoczenia – ojciec, mąż, stryj. Ciało kobiety pokrywają wytatuowane fragmenty Koranu mówiące o podrzędnej roli kobiet. Film wywołał oburzenie społeczności muzułmańskiej. Wkrótce potem w stronę twórców posypały się najpoważniejsze groźby, z których jedna została spełniona. Rankiem 2 listopada 2004, Theo Van Goch został zastrzelony, w drodze do pracy. Martwemu już van Goghowi morderca, 26-letni Mohammed Bouyeri, podciął gardło, a w pierś wbił dwa noże. Do jednego z nich przymocował notkę będącą ostrzeżeniem dla Hirsi Ali oraz rządów państw zachodnich. Po tym wydarzeniu Hirsi Ali uciekła do USA, gdzie nadal prowadzi aktywną działalność na rzecz zmiany pozycji kobiet w Islamie. 26 lipca 2005 roku Bouyeri został skazany na karę dożywotniego więzienia, bez możliwości zwolnienia warunkowego.

Historia ta była kolejnym krokiem zaostrzającym stosunki pomiędzy muzułmańską mniejszością, a znaczącą częścią holenderskiego społeczeństwa. Jak doszło do takiej sytuacji w kraju, który jeszcze do niedawna stawiano za wzór tolerancji oraz pomyślnego przebiegu procesu integracji ? Punktem zwrotnym był początek XXI wieku i pojawienie się na scenie politycznej pierwszego radykalnego przeciwnika kultury muzułmańskiej Pima Fortuyna. W następstwie jego szybkiej kariery politycznej radykalnie zmienił się ton i słownik debaty publicznej, dotyczącej tak mniejszości muzułmańskiej, jak i imigrantów w ogólności. Do końca lat 90. dostrzegano jedynie pozytywne aspekty fali migracyjnej. W mediach zachwycano się ulicami miast, na których obok siebie żyli przedstawiciele najrozmaitszych kultur. Mówiono i pisano o wielobarwnych, czy „tęczowych” dzielnicach. Problemy, nawet jeśli się pojawiały, nie były głośno artykułowane. A przecież już od dawna można było dostrzec takie obszary społecznego upośledzenia imigrantów, jak edukacja, zatrudnienie, zarobki, warunki mieszkaniowe, znajomość języka i wynikające z nich problem integracyjne. Dotykały one przede wszystkim największych grup imigrantów w Holandii, pochodzących z Turcji i Maroka byłych gastarbeiterów. Poprawność polityczna i rzekome szerokie poparcie dla liberalnej polityki imigracyjnej nie pozwalały jednak o nich mówić.

Pojawienie się Fortuyna, który kulturę Islamu publicznie nazywał „upośledzoną” było w tej sytuacji ogromnym szokiem. Jeszcze większym była jego rosnąca popularność. Przedstawiciele innych partii starali się Fortuyna bojkotować, dyskredytować, obnażać bezsensowność niektórych jego poglądów lub zwyczajnie ignorować, jednak poparcie dla założonej przezeń partii Lijst Pim Fortuyn, (LPF), nieustannie rosło. Ostatecznie, w wyborach 15 maja 2002 roku, zdobyła ona 17 proc. głosów i 26 miejsc w 150 osobowym parlamencie, stając się drugą siłą polityczną w kraju. Sam Fortuyn nie świętował jednak zwycięstwa swojego ugrupowania. Został zamordowany 6 maja, na jedenaście dni przed wyborami. Choć, co należy zdecydowanie podkreślić, nie było to morderstwo na tle religijnym (morderca, biały Holender, twierdził, że przyczyną były poglądy Fortuyna na kwestie ekologiczne), z pewnością przyczyniło się do sukcesu w wyborach.

Niemniej jednak, bez swojego lidera LPF bardzo szybko się rozpadła. Jednym z jej odłamów została Partia Wolności (Partij voor de Vrijheid, PVV), której przewodniczącym jest właśnie Geert Wilders.

Mimo rozpadu ruchu Fortuyna, antyislamskie poglądy nie tylko nie zniknęły z holenderskiej debaty publicznej, ale wiele wskazuje na to, że stale zyskują na popularności, promując kolejnych polityków. Po prawej stronie sceny politycznej w Holandii zaczyna się robić ciasno, a sam Wilders musi radzić sobie z coraz większym zagrożeniem ze strony Rity Verdonk, innego polityka budującego swój kapitał na krytyce Islamu. Verdonk, w latach 2003-2006 Minister ds. Imigracji i Integracji z ramienia Ludowej Partii na rzecz Wolności i Demokracji (Volkspartij voor Vrijheid en Democratie, VVD) doprowadziła, jak można się łatwo domyślić, do poważnego zaostrzenia polityki imigracyjnej w Holandii, czym zyskiwała sobie coraz szersze poparcie. Kiedy  w wyborach w roku 2006 Verdonk uzyskała więcej głosów niż szef VVD, Mark Rutte, jej rosnące aspiracje okazały się nie do pogodzenia z polityką kierownictwa partii. Jesienią 2007 roku odeszła z VVD zakładając własne ugrupowanie, Duma Holandii (Trots op Nederland, ToNL). Sondaże wyborcze pokazują, że nowa partia może po przyszłych wyborach wyłonić się jako jedna z czołowych sił politycznych. Czując na sobie oddech konkurencji Wilders próbuje poprawić sytuację swojego stronnictwa uciekając w radykalizm. Jednym z ostatnich efektów tego procesu jest właśnie zrealizowany przezeń film.

Jakie reakcje wywoływała ta produkcja jeszcze przed jej upublicznieniem? Lider zwycięskiej w ostatnich wyborach Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej, Pieter van Geel, wezwał Wildersa do porzucenia projektu. Podobne apele wystosowywali członkowie rządu, w tym premier Jan Peter Balkenende. Politycy ci zwracali uwagę na konsekwencje, jakie film Wildersa może mieć nie tylko dla sytuacji wewnątrz kraju, ale i dla bezpieczeństwa obywateli holenderskich poza jego granicami. Wielką niewiadomą były id pewnego stopnia nadal są także skutki ekonomiczne. Portal Dutch News.nl podaje, że prośby o przerwanie projektu wystosowywały do Wildersa także niektóre organizacje rolnicze i związki zawodowe.  Jak widać na niewiele się to zdało. Pod koniec marca, zgodnie z zapowiedziami film pojawił się w Internecie, wywołując (wziąwszy pod uwagę treść filmu) stosunkowo umiarkowane protesty.

Abstrahując jednak od rzeczywistych i możliwych skutków, warto sobie zadać pytanie czy postawa lidera PVV zasługuje na jednoznaczne potępienie? Oczywiście, nie. Problem jest bardzo złożony i można do niego podejść z różnych stron za każdym razem uzyskując inny rezultat. Do głowy przychodzą mi co najmniej trzy takie podejścia.

Choć niektórzy politycy wzywali Wildersa do niepublikowania filmu, ich liczba wcale nie była przytłaczająca. Wspomnianego apelu Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej nie poparli przywódcy wielu innych ugrupowań, poglądowo bardzo różniących się od PVV. Partia Pracy, Socjaliści, Liberałowie, Zieloni broniąc prawa Wildersa do wyrażania swych poglądów powoływali się na wartość, jaką niewątpliwie jest swoboda wypowiedzi. Myślę, że większość osób zgadza się z opinią, że uciszanie kogoś tylko dlatego, że to co ma do powiedzenia może się komuś nie podobać, jest sprzeczne z elementarnymi zasadami funkcjonowania współczesnych państw europejskich. Równocześnie jednak, ta sama większość nie zgodzi się pewnie z opinią, że wolność słowa jest wartością absolutną. Potępia się przecież głoszenie treści faszystowskich lub nawołujących do nienawiści. Czy film Wildersa, explicite porównujący muzułmanów do zwolenników Hitlera, podpada pod tę kategorię? Trudno powiedzieć. Nie ma przecież uniwersalnych kryteriów oceny, a ewentualne dyskusje na ten temat mogą się toczyć dopiero teraz, kiedy film już powstał. Czy wolność słowa jest w tym wypadku decydującym lub choćby przekonującym argumentem? Zdecydowanie nie. Są jednak jeszcze inne.

Jak wspomniałem wcześniej, konkurencja po prawej stronie holenderskiej sceny politycznej stale narasta, co prowadzi do radykalizacji sposobów zmierzających do pozyskania głosów wyborców. Realizacja „Fitny” jest niewątpliwie elementem polityki zmierzającej do podniesienia poparcia dla PVV i jako taka w oczach wielu osób niemal odruchowo zasługuje na potępienie. Niekoniecznie słusznie. Jeśli, odwracając perspektywę, termin „pozyskiwanie nowych wyborców” zastąpimy terminem „odzwierciedlenie poglądów elektoratu” (czy ktokolwiek potrafi wskazać między nimi granicę?) sprawa staje się bardziej skomplikowana.

Poglądy Wildersa na kwestie Islamu były i są znane od dawna. To nie mimo tych poglądów, ale dzięki nim, 9 proc. głosujących w 2006 roku Holendrów wybrało PVV. Czy ci pełnoprawni obywatele Królestwa Niderlandów, nie mają prawa do reprezentacji swoich przekonań? Przecież na tym polega istota demokracji przedstawicielskiej! Zadaniem obranych reprezentantów jest przedstawienie zapatrywań  wyborców na forum publicznym oraz obrona ich interesów. Gdy partia zapowiadająca konkretne rozwiązania po wyborach się z nich wycofuje, elektorat ma prawo czuć się zawiedziony i okłamany. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, gdyby PVV po wyborach w 2006 roku nagle zmieniła stosunek do Islamu na pozytywny, byłoby to wyborcze oszustwo. Szczerze mówiąc, na tak postawiony argument nie przychodzi mi do głowy żadna inna odpowiedź poza wskazaniem na nieostrość i problematyczność pojęcia „interesów elektoratu”, który dana partia reprezentuje. Czy w interesie wszystkich, którzy oddali swój głos na PVV leży emisja tego filmu? Jeśli w jej wyniku ucierpi gospodarka holenderska jako całość lub pojedyncze przedsiębiorstwa, w których być może zatrudnieni są wyborcy Wildersa, to czy można powiedzieć, że ich interesy zostały obronione? W tym miejscu należy jednak wprowadzić rozróżnienia na „interesy”, których partia ma bronić i „poglądy”, które ma reprezentować. Jeśli jedne działają na szkodę drugich, to trudno, patrząc z tej perspektywy, winić ugrupowanie polityczne.

Jest jednak jeszcze trzeci aspekt, o którym chciałem wspomnieć, a mianowicie międzynarodowe konsekwencje jakie mogła przynieść polityka PVV. Jest przecież jasne, że gdyby protesty społeczności muzułmańskiej były bardziej zdecydowane ich zasięg nie zamknąłby się w granicach Holandii. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której na skutek działań PVV zostaje zakłócony porządek, spokój czy bezpieczeństwo obywateli w krajach, których obywatele nie mają z Wildersem i jego poglądami nic wspólnego. Konsekwencje ekonomiczne również nie zatrzymałyby się na granicy.

Są to oczywiście skutki najnowszych procesów globalizacyjnych i zacieśniania więzi między poszczególnymi krajami. Nie zmienia to jednak istoty rzeczy. Kiedy w epoce przedglobalizayjnej ludy wybierały swoich przywódców, wybór ten także miał konsekwencje dla otoczenia zewnętrznego. Były one zazwyczaj bardziej ograniczone przestrzennie i jakościowo odmienne, niemniej zawsze istniały. Obecnie, mimo zagrożeń jakie działania danego kraju stwarzają nieraz dla całego świata, polityk uzyskujący mandat w demokratycznych wyborach jest nadal odpowiedzialny przede wszystkim wobec swojego wyborcy. Fakt, że skutki jego posunięć mogły wykroczyć daleko poza granice holenderskich okręgów wyborczych, nie powstrzymał Wildersa przed realizacją własnych zamierzeń, podobnie bardzo wielu przed nim. Problem polega na tym, że w ramach tego „najdoskonalszego z niedoskonałych” systemów na jakim opiera się większość krajów europejskich, nie można takich praktyk jednoznacznie potępić.