Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Piotr Wołejko: Dywersyfikacja po duńsku

Piotr Wołejko: Dywersyfikacja po duńsku


30 marzec 2009
A A A

Słowo dywersyfikacja od kilku lat robi w Polsce zawrotną karierę. Warto się więc przyjrzeć, jak ten problem rozwiązała niewielka Dania.

Słowo dywersyfikacja od kilku lat robi w Polsce zawrotną karierę. Czasem odnosi się wrażenie, że niektórzy politycy celowo wstawiają je w co drugie zdanie swoich wypowiedzi, aby mądrzej brzmieć i roztropniej wyglądać. W końcu posługują się słowem długim i trudnym, podkreślając jego wagę dla interesu narodowego.

Wiele słów, wiele konferencji prasowych, wiele planów i strategii - a wszystko to na nic. Jesteśmy mistrzami dywersyfikacji werbalnej.  Jeśli chodzi o rzeczywistą, zostaliśmy w blokach startowych, jakby ktoś nam zabetonował nogi już na starcie. W związku z tym różnicowanie dostawców surowców energetycznych, ropy i gazu, odbywa się wyłącznie na papierze i w eterze, podczas gdy inne państwa wykonują konkretną pracę w tym kierunku.

Przebywając w Danii mam okazję bliżej przyjrzeć się temu, jak to się robi w Kopenhadze. Duńczycy obecnie są eksporterami gazu. Z produkowanych ponad 9 miliardów metrów sześciennych rocznie sprzedają połowę. Rezerwy są jednak niewielkie i wszystko wskazuje na to, że w okolicy 2025-2030 roku wyczerpią się. Nic dziwnego, że już teraz poważnie zastanawiają się nad tym, jak rozwiązać kwestię dostaw gazu na przyszłość. Pomijam tu kwestię utraty części przychodów do budżetu, co jest naturalną konsekwencją przestawienia się z eksportu na import. Na szczęście dla Danii, złoża ropy naftowej nie zostaną tak szybko wyeksploatowane, więc problemy budżetowe nie będą trudne do rozwiązania.

Jak Duńczycy zamierzają poradzić sobie z wejściem w rolę importera gazu ziemnego? Przygotowywana strategia zakłada, co oczywiste, dywersyfikację. Już teraz trwa konstrukcja gazociągu Skanled, który ma połączyć norweskie złoża gazu via Szwecja z Danią. Budowany jest właśnie lądowy odcinek z Norwegii do Szwecji, a planowane jest podwodne połączenie ze Szwecji do Danii. I choć Norwegia samodzielnie może zapewnić dostawy pokrywające w całości duńskie zapotrzebowanie (ok. 4,5 miliardów metrów sześciennych, przy założeniu utrzymania się konsumpcji na tym samym poziomie - co w przypadku Danii można założyć) przez najbliższych 70-80 lat, Kopenhaga nie zamierza z tej opcji skorzystać.

Duńczycy oczywiście nie obawiają się problemów dotyczących dostaw ze strony Norwegii. Przyjęli filozofię, według której nie można być uzależnionym od jednego dostawcy. Dlatego też ich strategia energetyczna dotycząca gazu, na której wstępne plany mogłem rzucić okiem, zakłada - oprócz połączenia z Norwegią - rozbudowę sieci gazowej i połączeń z Niemcami, a także "puszczenie" gazociągu szelfem kontynentalnym do Holandii; względnie podpięcie się pod norweski gazociąg biegnący do Niemiec. Połączenie z Niemcami gwarantuje w przyszłości dostawy gazu z Rosji, obecnie zakłada się, że będzie to gaz z Nord Stream.

Oprócz zabezpieczania sobie dróg importu, Dania poważnie myśli o Baltic Pipe, czyli gazociągu do Polski. Najpierw odbieralibyśmy gaz duński, a następnie norweski, płynący do Danii rurą Skanled. Problem w tym, że gazociąg do Danii jest w Warszawie niemalże mityczny i - jak zwykle - pozostaje bardziej w sferze werbalnej, wirtualnej. Możliwe zresztą, że ponownie nie będzie ekonomicznego uzasadnienia dla jego powstania, gdyż Gazprom proponuje nam kontrakt na import większej ilości surowca niż dotychczas. Jeśli podpiszemy go w wersji, o której informowały niedawno media (10 zamiast 7,5 miliardów metrów sześciennych rocznie), nie tylko Baltic Pipe, ale i równie mityczny Gazoport mogą się nie zmaterializować.

Prosta kalkulacja pokazuje, że nie potrzebujemy tyle gazu, ile możemy otrzymywać. Rozwiązaniem byłoby np. przestawianie produkcji energii elektrycznej z węgla na gaz. Wspomogłoby to nasze wysiłki dotyczące redukcji emisji CO2 do atmosfery i pozwoliłoby zagospodarować większy import błękitnego paliwa. W razie podpisania odpowiednich umów, tj. bez klauzul zakazujących reeksportu (pomijając ich zgodność z prawem europejskim), Polska mogłaby eksportować nadwyżki surowca i trochę na tym zarobić.

Na koniec warto wspomnieć jeszcze o jednej kwestii, mianowicie możliwości magazynowania gazu. Dania już teraz posiada dwa potężne magazyny, które mogą pomieścić w sumie blisko 2 miliardy metrów sześciennych gazu (przy rocznym zużyciu na poziomie 4,5 miliardów), a planowana jest budowa trzeciego magazynu. Łącząc możliwości przechowywania tak dużej ilości surowca z kilkoma jego źródłami, otrzymujemy spójną i bezpieczną (bezpieczeństwo energetyczne) strategię. Pozostaje życzyć Polsce, aby poszła drogą Danii i przeszła ze sfery werbalno-wirtualnej do rzeczywistej. Posiadamy około dwa razy większe rezerwy gazu ziemnego od Danii.

Artykuł ukazał się pierwotnie na blogu Piotra Wołejki. Przedruk za zgodą autora.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.