Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Bogdan Pliszka: Polskie sojusze


24 listopad 2008
A A A

Pogrążona w kryzysie Ameryka na nowo będzie musiała zdefiniować swoją rolę w świecie, a francusko-niemiecki duet będzie próbował poukładać według własnych zasad „europejskie klocki”. W tej sytuacji należy zadać pytanie o sens istniejących polskich sojuszy.

W zależności od przyjętej metodologii, sojusze można podzielić na wielorakie sposoby: trwałe i nietrwałe, taktyczne i strategiczne albo na realne i egzotyczne. Sojusze realne to takie, w których utrata niepodległości przez jednego z sojuszników pociąga za sobą utratę niepodległości przez drugiego, a co najmniej realną możliwość takiego obrotu sprawy. Sojusze egzotyczne zaś, to takie, kiedy utrata niepodległości przez jedną ze stron, w żaden sposób nie zagraża tym samym drugiej stronie. Przyjmując ostatni z podziałów można zadać sobie pytanie o sens istniejących polskich sojuszy, oraz o ewentualną dla nich alternatywę. Jak wiadomo najpoważniejszym strategicznym sojusznikiem Polski są:

Stany Zjednoczone. Sojusz ten jest, niestety, zupełnie egzotyczny. Ma oczywiście zalety: wszak Ameryka, mimo wyraźnego kryzysu, pozostaje jedynym supermocarstwem na świecie, a jej wydatki na zbrojenia są mniej więcej równe wydatkom kolejnych 17 państw z tej listy. Problem w tym, że utrata niepodległości przez Polskę, w żaden sposób nie narazi na podobne niebezpieczeństwo, Stanów Zjednoczonych. Oczywiście przyjmując taki punkt widzenia, należy zauważyć, że w obecnej chwili, sojusz każdego państwa na świecie ze Stanami Zjednoczonymi jest sojuszem egzotycznym, bo nawet utrata niepodległości przez Kanadę, nie musi automatycznie oznaczać tego samego dla USA. Wydaje się jednak, że jedynym aksjomatem w amerykańskiej polityce zagranicznej, jest obrona interesów Izraela, często nawet kosztem własnego bezpieczeństwa. W przypadku innych państw, sytuacja jest zdecydowanie mniej klarowna. Co prawda, przypadek Tajwanu, funkcjonującego jako niepodległe państwo tylko dzięki parasolowi ochronnemu Ameryki, wydaje się przemawiać za sojuszem ze Stanami Zjednoczonymi, z drugiej jednak strony, przypadek Wietnamu Południowego, zostawionego przez Amerykę na pastwę Vietcongu i reżymu z Hanoi, musi rodzić obawy, co do wartości takiego sojuszu.

Innym sojusznikiem Polski jest szereg państw członkowskich NATO.
Oczywiście z jednej strony, można tylko pozazdrościć takiego sojusznika...Wszak to największy i najpotężniejszy pakt wojskowo-polityczny współczesnego świata. Z drugiej jednak strony widać wyraźnie, że dzisiejsze NATO, jest tylko cieniem paktu z lat ’50, ’60 czy nawet ’80. I nie chodzi tu bynajmniej o siłę militarną paktu, bo ta jest, zapewne równie duża, a może nawet większa niż 20-40 lat temu. Dzisiejsze NATO nie jest już jednak takim monolitem, jakim było w czasach zimnej wojny. Dla części państw-głównie Niemiec i Francji-NATO, staje się powoli przyciasnym gorsetem, który tylko ogranicza ich ruchy w urządzaniu Europy „po swojemu”, zaś głównym celem obu tych państw wydaje się być sabotowanie wszelkich inicjatyw płynących ze strony Ameryki czy „nowej” Europy. Zresztą, wbrew powszechnemu przekonaniu, Karta NATO, bynajmniej nie zobowiązuje do solidarnej obrony napadniętego państwa, przez resztę sygnatariuszy. Nakłada ona jedynie obowiązek „reagowania w wymiarze uznanym za niezbędny”, co oznacza, że może to być reakcja na poziomie „utrzymanej w ostrym tonie” noty dyplomatycznej.

Kolejnym sojuszem Polski, jest sojusz w ramach „Unii Europejskiej”, de iure, zresztą nieistniejącej bez ratyfikacji „traktatu reformującego”. Jak wiadomo, spora część państw „UE”, jest równocześnie państwami-członkami, NATO. W przeciwieństwie jednak do Paktu Północnoatlantyckiego, Wspólnota Europejska (gdyż bez ratyfikacji w/w traktatu, tak winna być nazywana ta organizacja) nie jest, w żaden sposób, ograniczana przez Stany Zjednoczone. Co gorsza: spora część państw „unijnych”, nastawiona jest niechętnie, by nie powiedzieć wrogo do Stanów Zjednoczonych. Kilka lat po rozszerzeniu „Unii”, o państwa „nowej” Europy, coraz wyraźniej widać, że cele głównych rozgrywających (Niemiec i Francji) i cele nowoprzyjętych państw środkowej i wschodniej Europy, są zdecydowanie różne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dla niemiecko-francuskiego tandemu, celem było włączenie nowych państw „UE” do wspólnej polityki prowadzonej pod dyktando Berlina i Paryża, a tego spora część z nowoprzyjętych wcale nie chce. Dziś jest już niemal  pewne, że przyjęcie traktatu lizbońskiego, ma umożliwić urzędnikom z Brukseli, kierowanie polityką zagraniczną Unii, tak by największe korzyści odnosiły państwa unijnego „twardego rdzenia”. Co więcej, nie jest wykluczone, że za określone profity, Niemcy i Francja, „przehandlują” „wschodnie prowincje” na rzecz Rosji. Już dziś, zresztą Paryż i Berlin ścigają się w serwilizmie wobec Moskwy oferując jej coraz większy wpływ na politykę Wspólnoty Europejskiej, mimo ze Rosja doń nie należy. Z tym zresztą większym niepokojem należy przyjmować, coraz bardziej wiernopoddańcze deklaracje polskiego rządu, wobec unijnego tandemu „wielkich”. Egzotyka tego sojuszu, podobnie jak sojuszu w ramach NATO, polega na tym, że utrata niepodległości przez Polskę, nie pociągnie za sobą raczej, utraty niepodległości przez państwa „starej” Europy. A gdyby nawet istniało takie niebezpieczeństwo, to Europa zachodnia wydaje się być, całkowicie tego nieświadoma.

Część środowisk politycznych w Polsce, uważających się, już to za narodowe, już to za konserwatywne, chciałoby przedefiniowania polskich sojuszy i przeorientowania ich na Rosję. By zastanowić się nad takim sojuszem, warto wpierw przyjrzeć się potencjalnemu sojusznikowi. Rosja prowadzi nieprzyjazną, by nie powiedzieć wrogą, wobec Polski politykę od 1717 roku, czyli od obrad Sejmu Niemego, na którym z inicjatywy konfederatów tarnogrodzkich ograniczono kontyngent wojsk saskich w Polsce i liczebność polskiego wojska oraz potwierdzono wolności szlacheckie i zmniejszono władzę hetmanów. Postanowienia zawarto pod naciskiem Rosji. Dławienie powstań, dławienie konfederacji, rozbiory, rusyfikacja to tylko, niektóre z działań w bogatym rosyjskim katalogu polityki wobec „słowiańskich braci”. Kwestia ustroju panującego w Rosji, była przy tym całkowicie drugorzędna. Polskę zwalczał carat, białe armie walczące przeciwko bolszewikom gotowe były ponieść klęskę, byle tylko nie uznać niepodległej Polski, a w czasie wojny polsko-sowieckiej, były carski generał, Brusiłow, nawoływał do wstępowania w szeregi Armii Czerwonej, dając zresztą osobisty przykład! Co więcej, jednym z celów strategicznych Rosji w I wojnie światowej, było połączenie wszystkich ziem polskich...pod berłem carów!

Antypolską politykę kontynuowała Rosja Sowiecka, a później Związek Sowiecki. Najwyraźniej na Kremlu uważano nawet, że pakt Ribbentrop-Mołotow obowiązuje również w 1944 roku, kiedy to Armia Czerwona wystąpiła w roli faktycznego sojusznika Wehrmachtu i Waffen-SS, nie przeszkadzając Niemcom w „zaprowadzaniu ładu w Warszawie”? Po wojnie, ustępując Stalinowi, „wielka trójka” wykreśliła polskie granice dokładnie tak, by przy najbliższej okazji stały się one zarzewiem polsko-niemieckiego konfliktu. Krótka odwilż w stosunkach polsko-rosyjskich, to czas prezydentury, znienawidzonego przez Rosjan, Borysa Jelcyna. Już jednak pod rządami Władimira Putina, stosunki polsko-rosyjskie wracają „do normy”. Czy istnieje zatem szansa na realny sojusz polsko-rosyjski? Oczywiście zaszłości historyczne nie powinny rzutować na bieżącą politykę, więc warto takie pytanie zadać.

Obecnie Rosja widzi w Europie dwóch realnie liczących się partnerów: Niemcy i Francję. Co istotne, oba te państwa na każdym kroku, deklarują wolę zwiększania wpływu Rosji na politykę europejską widząc w tym szansę, na wypchnięcie z Europy-Stanów Zjednoczonych. W takiej sytuacji Polska nie jest dla Rosji żadną alternatywą wobec strategicznych sojuszy, z Francją, a przede wszystkim - z Niemcami. Jeden z głównych doradców (byłego i obecnego) prezydenta Rosji, Aleksandr Dugin, wyraźnie stwierdza, że Polska nie jest Rosji do niczego potrzebna i nie widzi on żadnej roli dla Polski, do odegrania. Nie jest to, niestety, polityczny folklor, ale geopolityk, którego idee wykładane są w najbardziej renomowanych rosyjskich uczelniach, kształcących przyszłe elity polityczne tego państwa. Oczywiście patrząc na obszar zajmowany przez Rosję, pozyskanie jej jako sojusznika wydaje się ze wszech miar słuszne. Problem zaczyna się, przy analizie zjawisk zachodzących w tym państwie. Przede wszystkim Rosja od końca lat ’80 jest w stanie permanentnego kryzysu demograficznego. Mimo imigracji Rosjan z Azji Środkowej, a nawet państw bałtyckich czy Ukrainy, rocznie ubywa tam ~1000000 obywateli. Przy czym liczba Rosjan jest tu zdecydowanie większa, gdyż sporo mniejszości narodowych-głównie muzułmańskich - ma dodatni przyrost naturalny. Rosyjscy demografowie obliczają również, że ~60-65% ciąż kończy się w Rosji, aborcją! Rosja bez wątpienia jest potęgą surowcową, co zresztą bez skrupułów wykorzystuje. Niestety wahania cen surowców na rynkach światowych, uderzają dzięki temu w rosyjską ekonomię ze wzmożoną siłą. Widać to zresztą od kilku tygodni wyjątkowo wyraźnie. Inwestowanie pieniędzy pozyskanych ze sprzedaży surowców, również nie wydaje się być mocną stroną Rosji i samych Rosjan...Chyba, że za udane, uznamy inwestycje w angielskie kluby piłkarskie? Co więcej, widać również, że sami „nowi Ruscy”, zdają się uważać, że najlepszym sposobem spożytkowania zarobionych pieniędzy jest potlacz, ostentacyjna konsumpcja. Być może, śladem NEP-manów, uważają czas-nawet ograniczonych-swobód gospodarczych, za krótki interwał w „normalnych” czasach gospodarki planowej?

Czy jednak sojusz z Rosją, ma szansę stać się sojuszem realnym? Na początku warto zauważyć, że-podobnie jak w przypadku sojuszu z USA - może się to wiązać z koniecznością udziału polskich wojsk, w egzotycznych wojnach, w regionach świata, w których Polska nie ma żadnych interesów. Kaukaz, Azja Środkowa, a być może-w niedługim czasie-Daleki Wschód, są tu przykładami nader wymownymi. Podobnie jak w przypadku USA, ewentualna utrata przez Polskę niepodległości, nie zakończy się raczej utratą niepodległości również, przez Rosję. Co więcej, Rosja nie jest sojusznikiem przewidywalnym. Orientująca się „na Rosję” - Serbia nie uniknęła natowskich nalotów i utraty Kosowa, bez jakichkolwiek reakcji ze strony rosyjskiego sojusznika - poza „utrzymanymi w bardzo ostrym tonie, oświadczeniami” rosyjskiego MSZ. Można niestety spodziewać się również, potraktowania przez Rosję-Polski, jako karty przetargowej w negocjacjach z Europą czy Stanami Zjednoczonymi, tak jak zrobił to Związek Sowiecki, oddając Europę Środkową, w zamian za realizację przez Wspólnotę Europejską zasady konwergencji, co zresztą właśnie się dzieje.

Oczywiście zgodnie z zasadą, że wrogów należy szukać daleko, a przyjaciół blisko, należałoby rozejrzeć się wokół własnych granic. Od kilku lat Polska ma nadspodziewanie dobre stosunki z Czechami. Rzeczywiście Czechy, wydają się być sojusznikiem jak najbardziej realnym. Co więcej, w przypadku wejścia w życie traktatu reformującego, Polska i Czechy, staną w obliczu niemieckich roszczeń majątkowych, a w niesprzyjających okolicznościach, być może również terytorialnych? Jest to więc sojusz wart podtrzymania i rozwijania. Tym bardziej niepokoi postawa polskiego rządu, który nie bacząc na interes własnego państwa z determinacją dąży do ratyfikacji traktatu reformującego. Przykrą niespodzianką jest również postawa polskiego prezydenta, który miast jednoznacznej deklaracji o braku zainteresowania w ratyfikacji traktatu zachowuje się jakby równocześnie chciał „mieć przyjemność i zachować dziewictwo”.

Innym realnym sojuszem, mimo częstych zgrzytów, jest sojusz polsko-litewski, tym razem wyraźnie chroniący oba państwa przed zakusami Rosji. I znowu, z przykrością należy odnotować postawę polskiego rządu, który w ostatniej chwili wycofał veto, wobec negocjacji „UE”-Rosja, pozostawiając Litwę osamotnioną.

Zupełnie niedocenianym kandydatem na sojusznika jest Białoruś. Polityka Polski wobec tego państwa jest bezsensownym naśladowaniem polityki „unijnej”, która niemal wpycha Białoruś w objęcia Rosji. To że w Berlinie, Paryżu czy Brukseli z trudem kojarzony jest fakt istnienia niepodległego państwa za północno-wschodnią granicą Polski, nie oznacza jeszcze, że Polska powinna dostosowywać się do tych - dla Polski, samobójczych - działań. Co więcej bezwarunkowe poparcie dla „białoruskiej:” opozycji przy każdej okazji demonstrującej pod gwiaździstym sztandarem „Unii Europejskiej”, świadczy jedynie o braku wyobraźni polskiej „klasy politycznej”.

Kolejnym sojusznikiem, zresztą wcale nie potencjalnym, ale rzeczywistym, jest Ukraina. Faktem jest, że Ukraina to jedyne państwo regionu o zbliżonym potencjale ludnościowym i terytorialnym do Polski. Co więcej, w dychotomii sojuszu realnego i sojuszu egzotycznego, Ukraina, bez wątpienia wpisuje się w ten pierwszy. Pomijając majaczenia „geopolitków” marzących o rozbiorze Ukrainy pomiędzy Rosję i Polskę, można przyjąć założenie, że utrata niepodległości przez Ukrainę, w szybkim czasie doprowadzi również Polskę do utraty niepodległości i vice versa. Problemem jest tutaj jakość ukraińskiej „klasy politycznej”. Oczywiście i w Polsce można zauważyć żenująco niski poziom polityków i zastanawiać się czy podejmowane przez nich działania są wynikiem braku wyobraźni czy może ścierania się interesów służb wywiadowczych, mniej lub bardziej nieprzyjaznych Rzeczypospolitej, państw. Ukraina jest jednak przykładem, że patologia ta, może zostać spotęgowana do zastraszających rozmiarów. Co gorsza, rozsądniejsi z polityków, prezentują opcję wyraźnie antyzachodnią, natomiast potencjalni partnerzy do budowania sojuszu polsko-ukraińskiego zachowują się jakby konflikt był dla nich celem samym w sobie. Można w tym miejscu wspomnieć również, o nieuzasadnionej wyższości z jaką „europejski” zachód Ukrainy, patrzy na „rosyjski” wschód.

Wydaje się, że w czasie, gdy Ameryka pogrążona nie tylko w kryzysie finansowym, ale również w kryzysie tożsamości na nowo będzie musiała zdefiniować swoją rolę w świecie, a francusko-niemiecki duet będzie próbował poukładać według własnych zasad „europejskie klocki”, Polska znajdzie się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Jeśli dodać do tego wyraźnie sygnały „głównych rozgrywających” w Europie w kierunku Rosji, może się ona okazać wręcz, krytyczna. Sensownym rozwiązaniem, wydaje się w tej sytuacji swoisty sojusz słabo-silnych, obejmujący państwa bałtyckie, Polskę, Białoruś, Ukrainę, Czechy, a być może również Mołdawię, Rumunię, Bułgarię, Węgry, Słowację, a nawet Serbię i Czarnogórę. Niewykluczone, że naturalnym partnerem takiego tworu w Europie zachodniej stałaby się Wielka Brytania, zawsze poszukująca kontynentalnego sojusznika mogącego być przeciwwagą dla aktualnego hegemona ( a w tym wypadku, tandemu hegemonów!). By taki twór mógł powstać potrzeba przede wszystkim woli samych zainteresowanych. Dziś tej woli nie ma. „Elity polityczne” w wielu z tych państw, realizują nie tyle politykę państwową czy narodową, ile wytyczne swoich mocodawców z bardziej lub mniej jawnych instytucji państw trzecich. A jutro...jutro, może już być za późno!

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.