Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Europa Polska Przemek Wasilewski: Gdy celem będzie Warszawa... Nieśmieszna zabawa z prawdopodobieństwem.

Przemek Wasilewski: Gdy celem będzie Warszawa... Nieśmieszna zabawa z prawdopodobieństwem.


29 lipiec 2005
A A A

W Warszawie dojdzie do zamachu terrorystycznego. Nie wynika to ze skomplikowanej sytuacji politycznej, naszego zaangażowania w Iraku czy z setki innych przyczyn. Do zamachu wcześniej czy później dojdzie, bo tak mówią prawa matematyki.

Nawet największy optymista nie będzie na tyle odważny by powiedzieć, że prawdopodobieństwo zdarzenia nazywanego zamachem terrorystycznym wynosi 0. A jeżeli jest większe od 0, to zgodnie z prawem wielkich liczb, przy dużej liczbie prób prawdopodobieństwo graniczy z 1. Czyli jest to w zasadzie pewne. Niestety (a może na szczęście) matematyka nie podpowiada nam czy zdarzy się to jutro, czy w roku 2174.

A co stanie się, jeżeli zamach w końcu nastąpi? Można przyjąć, że w aglomeracji warszawskiej mieszka ok. 2 mln osób. Jeżeli założymy, że w potencjalnym zamachu zginie 200 niewinnych ofiar to okaże się, że każdy z warszawiaków ma 1 na 10000 szans, że dzięki terrorystom straci życie.

Dla porównania: Każdy z nas ma 1 na 16600 szans na śmierć w wyniku przedawkowania narkotyków.

Jeżeli rozszerzymy nasze założenie i przyjmiemy, że każdy warszawiak ma w tym mieście trzy osoby z rodziny to prawdopodobieństwo, że zginie on sam lub jego krewny wzrośnie do 1:2500.

Jednocześnie mamy 1 na 2600 szans, na śmierć z powodu grypy, a 1 na 2800 szans na to, że zachorujemy na świerzb.

Ilu każdy z nas ma bliskich znajomych? 20? To chyba nie jest zbyt optymistyczne założenie. I co? Mamy wtedy 1 na 417 szans, że zginiemy my, ktoś z naszej rodziny lub nasz bliski znajomy. A z prawdopodobieństwem równym 1:460 zabije nas wirusowe zapalenie wątroby.

A ile osób w ogóle znamy z imienia i nazwiska- sąsiadów, kolegów z podstawówki? 200? To i tak mało. Ostrożnie szacując dojdziemy do wniosku, że prawdopodobieństwo, że będziemy znać przynajmniej jedną ofiarę zamachu wynosi 1:45. A z prawdopodobieństwem równym 1:48 umrzemy na zapalenie płuc. Z kolei śmierć w wyniku wypadku drogowego czeka na nas z prawdopodobieństwem równym 1:58.

A gdyby zamach miał miejsce, podobnie jak w Londynie, w metrze? Codziennie  metrem jeździ jakieś 260 tys. osób. Tak więc mamy 1 na 1300 szans, że to właśnie podziemną kolejką odbędziemy swoją ostatnią podróż. A gdy jeździmy codziennie do i z pracy (uczelnii)? 1:650. W tym samym czasie mamy 1 na 615 szans, że staniemy się ofiarą zabójstwa.

Czy należy się tym denerwować? Nie wiem. Wiem natomiast, że nie należy koić nerwów alkoholem, bo prawdopodobieństwo, że trudy życia zmuszą nas do skorzystania z poradni odwykowej wynosi 1:480.

Przeprowadzając analogiczne do poprzedniego rozumowanie dojdziemy też do wniosku, że mamy 1:325 szans, że w ewentualnym zamachu w metrze zginiemy my, lub ktoś z naszej rodziny. A my sami z prawdopodobieństwem równym 1:260 umrzemy w wyniku nadużycia alkoholu.

Kontunuujemy nasze rozważania. Prawdopodobieństwo, że w efekcie zamachu w metrze zginiemy my, ktoś z naszej rodziny lub nasz bliski znajomy wynosi 1:27. Dokładnie takie same szanse mamy na to, że umrzemy i nikt nie będzie w stanie powiedzieć dlaczego.

Im dalej brniemy w wyliczenia, tym staje sie to mniej zabawne. Prawdopodobieństwo, że w ewentualnym zamachu w metrze zginiemy my, ktoś z naszej rodziny lub nasz bliski bądż dalszy znajomy* jest już równe 1:6. To niedużo więcej niż szanse na to, że naszą ziemską wędrówkę przerwie nowotwór (1:4).

Co z tych wszystkich obliczeń wynika? Że zamachu terrorystycznego powinniśmy się bać mniej niż grypy, zapalenia płuc lub świerzbu. Co nie znaczy, że możemy stracić czujność.

Przypominam przy okazji, że prawdopodobieństwo, że każdy z nas kiedykolwiek umrze przy obecnym stanie techniki (i przy obecnych uwarunkowaniach teologicznych) wynosi 1.

*dla uproszczenia przyjmujemy, że wszyscy z naszych 200 dalszych znajomych jeżdzą przynajmniej raz dziennie metrem.

Źródła danych: Przyczyny śmierci w Polsce w 2003 roku, Eurostat; Zachorowalność na wybrane schorzenia w 2004 roku, GUS.