Kamil Ciborowski: Cyrk w operze
Prezydent Baszar al-Assad nie przemawiał od momentu wybuchu syryjskiego powstania zbyt często. Równie rzadkie były jego wizyty w mediach. Wszystkie te wystąpienia można policzyć na palcach jednej ręki. Dopiero 7 stycznia br. obserwatorzy sytuacji na Bliskim Wschodzie mogli się przekonać jak wiele tracą, gdy Baszara nie ma na scenie. Jedynym co nie współgrało z postacią syryjskiego prezydenta było miejsce, w którym wygłosił przemówienie do narodu – zamiast opery lepiej nadałby się cyrkowy namiot.
„Chmura bólu”
O ile owa „chmura bólu” brzmi bardzo poetycko, to w świetle ostatnich wydarzeń bardziej stosowna wydawałaby się chmura dymu. Ta wprawdzie nie ogarnęła całego kraju, ale w minionym tygodniu unosiła się nad Damaszkiem, po tym jak samolot syryjskiej armii wystrzelił rakietę w kierunku stacji benzynowej. Liczbę ofiar szacuje się na około siedemdziesiąt. Organizacja Narodów Zjednoczonych obliczyła natomiast, że w całym konflikcie śmierć poniosło ponad sześćdziesiąt tysięcy osób.
Pełna mobilizacja
Po tym pełnym patosu wstępie, Assad wyraził kilka równie patetycznych fraz dotyczących jedności, mobilizacji i gotowości do walki narodu syryjskiego. Przekonywał, że smutek i ból spowodowany stratą bliskich należy przekształcić w siłę do odbudowy państwa, że jedność Syryjczyków jest „balsamem, który pozwoli zaleczyć głębokie rany”, a także że każdy Syryjczyk jest odpowiedzialny za los kraju.
Niejedna osoba słuchająca przemówienia zadała sobie zapewne pytanie o jedność narodu w kraju, gdzie od marca 2011 toczy się krwawa wojna domowa. Na szczęście prezydent nie pozostawił domysłów i jasno zdefiniował konflikt, jako wojnę pomiędzy Syryjczykami, a tymi, którzy zdradzili Syrię.
Ci drudzy to według niego pospolici przestępcy finansowani przez Al-Kaidę, Zachód oraz niektóre kraje arabskie (czyli wg Assada w zasadzie przez wszystkich), stosujący terrorystyczne metody zdrajcy, rzezimieszki i mordercy. Toczący się konflikt, to wojna pomiędzy „ojczyzną a jej wrogami”, „ludźmi a mordercami”, to sytuacja, w której obywatel wybrać musi pomiędzy chlebem, wodą i ciepłem rodaków a tymi, którzy chcą Syryjczyków tego pozbawić.
W tym miejscu warto przypomnieć zbombardowanie przez wojskowe samoloty kolejek ustawionych pod piekarniami w prowincji Aleppo. Zdarzenie to miało miejsce w przededniu Świąt Bożego Narodzenia, a Assad i podlegli mu dowódcy dali dowód, że jego rządy to gwarant spokojnej ojczyzny, chleba i bezpieczeństwa obywateli.
I jeszcze o chlebie – wg Organizacji Narodów Zjednoczonych ponad milion mieszkańców kraju głoduje z powodu przeciągającego się konfliktu.
Negocjacje dla wybranych
Po wyjaśnieniu, kto w syryjskiej wojnie domowej znajduje się po właściwej stronie barykady przyszedł czas na zaprezentowanie planu wyjścia z konfliktu. Przedstawione przez Assada rozwiązanie jest bardzo proste, zakłada ono zaprzestanie walk przez rebeliantów, negocjacje i konsultacje społeczne, rozmowy z częścią opozycji (wybraną przez prezydenta) i poddanie pod referendum nowej konstytucji, a po jej przegłosowaniu utworzenie nowego rządu reprezentującego całe społeczeństwo syryjskie.
Dlaczego zatem nie przejść od razu do realizacji planu? Po pierwsze, opozycja od dawna zastrzega, że nie podejmie rozmów z Assadem, dopóki ten nie ustąpi ze stanowiska. Ciężko byłoby prezydentowi siedzieć samemu przy okrągłym stole, dlatego też chce sam wybierać towarzyszy do negocjacji. W trakcie przemówienia stwierdził on także, że za buntem przeciwko jego rządom nie stoją żadne idee, ani przywódcy, można zatem wysnuć wniosek, że całe obrady byłyby farsą z udziałem Assada i wiernych mu „umiarkowanych” opozycjonistów.
„Marionetki zachodu”
Assad jak wspomniałem zasugerował, że rebelianci opłacani są z pieniędzy Al-Kaidy, Zachodu i niektórych państw arabskich. Których dokładnie? Tego nie sprecyzował. Jego przeciwnikom dostało się też od „terrorystów”, „morderców”, czy „marionetek zachodu”. Stosując tę retorykę, można Assada śmiało nazwać „marionetką Iranu”. Władze tego kraju udzielały niejednokrotnie poparcia prezydentowi Syrii na arenie międzynarodowej, wysyłały tam czołowych dyplomatów czy potępiały działania USA w regionie. Bliski sojusz Assada z Ahmadineżadem jest powszechnie znany.
Prezydent stwierdził też, że Syria nie potrzebuje interwencji politycznej, ponieważ sama poradzi sobie z rozwiązaniem konfliktu, a kraj o tysiącletniej historii wie jak radzić sobie z problemami. Skierował też wiadomość do wszystkich za granicą, aby przestali wysyłać do Syrii broń, pieniądze i najemników.
„Gromadę błaznów wokół siebie mając…”
To co przykuło uwagę komentatorów z niemal wszystkich serwisów poświęconych wydarzeniom na Bliskim Wschodzie to „spontaniczne” oklaski i okrzyki żywiołowo reagującej publiczności. Przemówienie prezydenta było niejednokrotnie przerywane, tłum skandował hasła wyrażające miłość i posłuszeństwo wobec władcy. Sam Assad pozdrawiał schodząc z mównicy publiczność.
Oczywiście nie można powiedzieć, że całe społeczeństwo syryjskie jest przeciwne polityce prezydenta. Wbrew pozorom jest wciąż spora grupa Syryjczyków, która popiera Assada. Jednak okrzyki i oklaski podnoszone uparcie przez jeden sektor widowni nie tylko wyglądały na wyreżyserowane, ale budziły też nieodłączne skojarzenia z partyjnymi zjazdami.
Baszar al-Assad na pewno był z siebie w niedzielę zadowolony. W końcu przywitano go jak bożyszcze i ojca narodu. Podobno nawet ktoś we władzach Iranu zachwycony jest jego planem zakończenia konfliktu. Jego przemówienie pokazało natomiast, że Assad jest w swoich wypowiedziach coraz bardziej oderwany od rzeczywistości, pozostaje głuchy na wołanie swojego narodu i świata, próbuje ponadto sfałszować historię, która dzieje się na oczach milionów. Pytanie tylko czy opera była najlepszym miejscem na ten występ? Czy w Damaszku nie ma już żadnego cyrku?
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.