Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Europa Polska Maciej Konarski: Czy warto wracać do "międzymorza"

Maciej Konarski: Czy warto wracać do "międzymorza"


02 maj 2005
A A A

Projekt „międzymorza” jest jedną z najważniejszych i najbardziej oryginalnych koncepcji w historii polskiej polityki zagranicznej. Przez wielu traktowany jest jako panaceum na rozwiązanie problemu niekorzystnego położenia geopolitycznego naszego państwa, wciśniętego pomiędzy Niemcy i Rosję. I mimo że w dwudziestoleciu międzywojennym i w ciągu 15 lat jakie minęły od 1989 r. próba jej realizacji przyniosła sromotną klęskę, to nadal cieszy się ona sporym zainteresowaniem wśród polskich polityków i intelektualistów. Mogą o tym świadczyć chociażby niedawne artykuły Stefana Bratkowskiego w Tygodniku „Wprost”. W tej sytuacji warto wyjaśnić czym jest projekt „międzymorza” i zdać sobie pytanie czy w obecnej sytuacji politycznej jest on jeszcze realny do wykonania ?

Dwudziestolecie międzywojenne – pierwsza próba

Projekt „Międzymorza” ma swoje źródła w koncepcjach lwowskiej szkoły geopolitycznej i stanowi jedną z prób odpowiedzi na pytanie jak Polska, niekorzystnie ulokowana między dwoma potężnymi sąsiadami – Niemcami i Rosją, może zapewnić sobie bezpieczeństwo, suwerenność i poszanowanie swych żywotnych interesów. Odpowiedź na to pytanie tkwi według jego autorów właśnie w owym „Międzymorzu” – obszarze pomiędzy Bałtykiem a Adriatykiem zajmowanym przez wiele małych i średnich państw stawiających czoło podobnym zagrożeniom co Polska. Wedle założeń tej koncepcji Polska powinna stanąć na czele sojuszu, czy nawet konfederacji małych narodów zamieszkujących ten obszar, gdyż tylko wspólnie są one w stanie stworzyć siłę zdolną pohamować imperialne zakusy Rosji i Niemiec wobec środkowej Europy.

Pierwszą próbą realizacji tej koncepcji były federacyjne projekty Józefa Piłsudskiego. Chciał on rozbić Imperium Rosyjskie „po szwach narodowościowych” i utworzyć federację Polski z Ukrainą, Białorusią i Litwą, które stanowiłyby dla Polski bufor przed rosyjskim (czy tez bolszewickim) imperializmem. Przebieg wojny 1920 roku, nieufność i słabość lokalnych sił niepodległościowych sprawiły jednak, że projekt nie wszedł w życie, a obszar projektowanej federacji podzielono pomiędzy Polskę a Rosję Radziecką.

Mimo tej porażki koncepcja „Międzymorza” wciąż była jeszcze wykonalna, gdyż I Wojna Światowa doprowadziła do wykształcenia się wielu małych państw w środkowej Europie, równie zagrożonych przez niemiecki i rosyjski rewanżyzm. Polscy politycy zbyt późno jednak zorientowali się, że Polska, głównie z powodu konfliktów granicznych o Zaolzie czy Wilno, traktowana jest przez swych sąsiadów z tą samą jeśli nie większą nieufnością jak Niemcy czy ZSRR. Poza tym z pośród wszystkich państw „Międzymorza” Polska miała najbardziej napięte stosunki z Niemcami i ZSRR. Przywódcy państw regionu wierzyli wiec naiwnie (co pokazało dobitnie Monachium), że unikając bliższych relacji z Polską unikną uwikłania się w konflikt z potężnymi mocarstwami. Gdyby dodać jeszcze do tego ostre konflikty pomiędzy państwami regionu nie związane już z Polską to nic dziwnego, że nieśmiałe próby nawiązania bliższej multilateralnej współpracy w regionie zakończyły się fiaskiem. Później wybuchła II Wojna Światowa, a państwa regionu znalazły się pod sowiecką dominacją. Koncepcja „Międzymorza” odeszła do lamusa na następne 45 lat i tylko niektórzy emigranci z kręgu paryskiej „Kultury” jeszcze o niej pamiętali.

Po „jesieni ludów” – reaktywacja pomysłu

Demokratyczne rewolucje w krajach Europy Środkowo - Wschodniej i rozpad bloku komunistycznego otworzyły przed państwami regionu możliwość rozwinięcia na nowo współpracy regionalnej. O ile bowiem za czasów komunizmu oficjalnie głoszono przyjaźń o tyle nieoficjalnie „Centrum” zgodnie z prastarą zasadą „divida et impera” podsycało nieufność pomiędzy poszczególnymi „barakami” obozu socjalistycznego. Teraz ta blokada znikła.

Początkowo państwa regionu dość chętnie zaangażowały się we współpracę regionalną. Z jednej strony stało za tym przekonanie o konieczności wspólnego rozmontowania do końca struktur radzieckiej dominacji takich jak RWPG i Układ Warszawski. Innym powodem była chęć współdziałania w dążeniu do integracji z Zachodem, a zwłaszcza z UE. Idee współpracy regionalnej popierały również państwa Zachodu, które nieufnie początkowo patrzyły na przemiany w tej części Europy i obawiały się by nie rozwinęły się one w kierunku eksplozji nacjonalizmów i ogólnego chaosu. W tym celu m. in. rozpoczęto współpracę w ramach tzw. „Trójkąta Wyszehradzkiego”. Polska zaangażowała się poza tym w inne regionalne inicjatywy (Rada Państw Morza Bałtyckiego, Inicjatywa Środkowoeuropejska, Rada Arktyczna itp.). oprócz tego polska dyplomacja starała się prowadzić aktywną politykę wschodnią, mającą na celu przyciągnięcie państw powstałych po rozpadzie ZSRR w orbitę wpływów zachodnich.

Idea wspólnego działania państw regionu pod przewodnictwem Polski rozwiała się jednak bardzo szybko. Co prawda początkowo odbywały się spotkania głów państw i planowano różne formy współpracy, lecz w połowie lat 90-tych współpraca zaczęła zamierać. Rychło wśród państw „Trójkąta Wyszehradzkiego” rozpoczął się bowiem wyścig pod tytułem „kto jest lepszym Europejczykiem”. Węgrzy, a następnie Czesi (pod rządami Vaclava Klausa) uważali bowiem, że szybciej zintegrują się ze strukturami europejskimi działając samodzielnie niż współpracując z Polską, która na starcie znajdowała się w najgorszej sytuacji ekonomicznej wśród państw „Trójkąta”. Czesi i Węgrzy obawiali się poza tym polskiego „zacietrzewienia” i nieustępliwości w negocjacjach akcesyjnych wobec zachodnich partnerów. Ta postawa dystansowania się od Polski przetrwała do ostatniej tury negocjacji (patrz chociażby szczyt w Kopenhadze). Innym problemem był fakt, że Węgry i Czechosłowację, a później Węgry i Słowację dzieliły poważne spory o status mniejszości węgierskiej na Słowacji i problem zapory wodnej Gabčikovo na Dunaju. Również w dziedzinie gospodarki, mimo utworzenia Środkowoeuropejskiej Strefy Wolnego Handlu (CEFTA) wpływy lobby lokalnych producentów okazały się zbyt duże by doprowadzić do pełnej liberalizacji handlu. Mimo pewnego ożywienia współpracy od 1998 r. solidarność państw „Trójkąta” nadal jest fikcją.

Polska polityka wschodnia również odniosła raczej umiarkowane sukcesy. Ukraina do jesieni 2004 r. lawirowała pomiędzy Zachodem, a Rosją, Białoruś pozostała całkowicie w orbicie wpływów Kremla, a Litwa z racji historycznych resentymentów wolała szukać oparcia w państwach skandynawskich i dopiero od 1997 r. nasza współpraca zacieśniła się.

Co dalej ?

Jak widać, idea solidarnej współpracy państw Europy Środkowej pod przewodnictwem Polski nigdy nie wyszła w praktyce poza sferę projektów. Nasza dyplomacja co prawda podejmowała w „dwudziestoleciu międzywojennym i po 1989 r. pewne działania w celu jej urzeczywistnienia, lecz ich rezultat pozostaje co najmniej daleki od ideału. Warto w takim razie się zastanowić czy projekt „międzymorza” jest w ogóle wykonalny i czy jest sens podejmować jeszcze jakieś wysiłki w tym zakresie ? Osobiście jestem zdania, że należy udzielić na to pytanie odpowiedzi negatywnej. Na poparcie tej tezy mogę przedstawić następujące argumenty:

  • Na dzień dzisiejszy Polska nie posiada siły przyciągania na tyle dużej by państwa Europy Środkowej uznały nas za mocarstwo regionalne. Polska gospodarka wyraźnie kuleje, siła militarna jest niewiele znacząca, wpływy na arenie międzynarodowej dość dyskusyjne. Nie jesteśmy w stanie państwom regionu przedstawić lepszej „oferty” niż chociażby Niemcy. Aby stać się mocarstwem regionalnym trzeba wpierw solidnie zapracować na tą pozycję.
  • Pomiędzy Polską, a mniejszymi państwami regionu istnieje wyraźna sprzeczność celów. Nasz kraj ma ambicje stania się jednym z głównych rozgrywających w UE i tym regionie Europy – prawdą jest jednak, że do tego potrzebne jest wsparcie państw „międzymorza”. Tymczasem mniejsze państwa regionu nie mają aż tak dużych politycznych ambicji – ich celem jest nie tyle zdobycie poważnej siły politycznej co raczej szybki rozwój. W związku z tym wdawanie się w spory z „twardym jądrem UE” czy Rosją jest im zupełnie niepotrzebne, a wręcz szkodliwe. Zamiast liczby głosów w strukturach UE bardziej interesuje ich napływ funduszy strukturalnych.
  • Polska nie budzi zbytniego zaufania wśród naszych sąsiadów. Nadal trzyma się nas łatka romantycznych awanturników z pewnymi imperialnymi ciągotkami. Państwa regionu, a zwłaszcza Czechy i Węgry, nie mają raczej zamiaru wdawać się w nasze spory „twardym jądrem”, a zwłaszcza z Rosją. Państwa te są poza tym zlaicyzowane nieporównanie bardziej niż Polska i nie mają raczej zrozumienia dla naszej walki o zapis na temat wartości chrześcijańskich w Traktacie Konstytucyjnym UE. A skoro nam nie ufają to jak mogą uznać Polskę za swego lidera ?
  • Podział na „starą” i „nową” Europę jest moim zdaniem w dużej mierze sztuczny. W UE nie będziemy raczej mieli do czynienia z istnieniem stałych antagonistycznych bloków. Raczej w zależności od sprawy będą się tworzyć chwilowe koalicje. Tak było dotychczas i tak pewnie pozostanie. Z Francją możemy się dziś spierać o liczbę głosów czy zapis o chrześcijańskich wartościach, lecz zapewne będziemy współpracować chociażby na rzecz utrzymania wspólnej polityki rolnej. Ta sama zasada dotyczy zresztą wszystkich innych państw. Założenie, że Europa Środkowa zawsze będzie miała w UE wspólne interesy przeciw reszcie jest przykładem zupełnego niezrozumienia zasad jakie rządzą wspólnotą.
  • Polska dążyła do stania się regionalnym liderem, lecz często w praktyce zawodziła naszych partnerów. Można nawoływać do solidarności regionu, lecz jak w takim razie potraktować postawę Polski wobec nacisku Austrii, Węgier i Niemiec na Czechy w sprawie tzw. „Dekretów Benesza”. Mimo iż jechaliśmy mówiąc kolokwialnie na tym samym wózku, zdystansowaliśmy się od Czech licząc po cichu, że dzięki temu ominą nas roszczenia „wypędzonych”. Trudno nazwać również regionalną solidarnością postawę prezydenta Kwaśniewskiego, który jedzie 9 maja do Moskwy podczas gdy Litwa, Estonia, Ukraina oraz prawdopodobnie Łotwa zbojkotują uroczystości nie godząc się na rosyjską interpretację zakończenia wojny.
  • A może jednak ?

    Czy „międzymorze” jest anachronizmem – tak, ale pod warunkiem że sytuacja w Europie będzie się rozwijać w tym samym kierunku. Jeżeli bowiem uzasadnione okażą się obawy, że Rosja nie pogodziła się z utratą wpływów w regionie, a Niemcy wyzwalają się z powojennego poczucia winy to wtedy możliwe, że międzymorze okaże się jeszcze przydatne. Mimo całego mojego krytycyzmu pod adresem działań polskiej dyplomacji w tym zakresie, musze przyznać że mamy pewne osiągnięcia w tym zakresie. Udało nam się wspomóc państwa nadbałtyckie w ich drodze do NATO. Udało nam się też, pozyskać wsparcie USA i UE dla ukraińskiej „pomarańczowej rewolucji”. Jeżeli pojawi się niebezpieczeństwo możemy stać się mimo wszystko pożądanym partnerem dla naszych sąsiadów. Ale tylko jeśli znów pojawi się nasz odwieczny problem „dwóch wrogów”. Na razie niewiele na to wskazuje więc projekt „międzymorza” możemy moim zdaniem spokojnie wsadzić do lamusa.