Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

UE pozostaje podzielona w sprawie interwencji w DR Kongo


09 grudzień 2008
A A A

Ministrowie spraw zagranicznych UE nie zdołali w poniedziałek osiągnąć porozumienia w sprawie wysłania unijnej misji wojskowej do Demokratycznej Republiki Kongo. Sprawę wysłania europejskich wojsk do Konga omawiano w Brukseli podczas poniedziałkowego posiedzenia Rady ds. Ogólnych i Stosunków Zewnętrznych UE. Ministrowie zdołali jedynie wyrazić „zaniepokojenie” rozwojem sytuacji w DR Kongo oraz podkreślić, że państwa UE zdecydowały się przeznaczyć dodatkowe 45,6 mln. euro na pomoc humanitarną dla ofiar konfliktu. Javier Solana, wysoki przedstawiciel UE do spraw wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, ma ponadto znaleźć szybkie i adekwatne środki o charakterze „technicznym, humanitarnym i politycznym” za pomocą których UE może pomóc ONZ w rozwiązaniu kryzysu w Kongo.

W piątek o wysłanie unijnej misji wojskowej do DR Kongo zaapelował sekretarz generalny ONZ, Ban Ki-moon.

Za rozlokowaniem unijnych wojsk w kongijskiej prowincji Północne Kivu gorąco opowiadały się Belgia oraz Francja, wspierane przez Czechy, Finlandię, Irlandię i Szwecję. Okazało się to jednak za mało by przeforsować decyzję o interwencji. Jak powiedział dziennikarzom szef francuskiego MSZ Bernard Kouchner „podzielam wasze oburzenie lecz niestety nie podzielają go wszystkie dwadzieścia siedem państwa członkowskie”. Miał tu zapewne na myśli głównie Hiszpanię, Niemcy, Włochy i Wielką Brytanię, które najbardziej zdecydowanie sprzeciwiały się zbyt szybkiemu podejmowaniu decyzji o militarnym zaangażowaniu w regionie Wielkich Jezior.Image

Unijną powściągliwość potępiły organizacje pozarządowe. Lotte Leicht z Human Rights Watch stwierdziła gorzko, że „przy zastosowaniu jakichkolwiek standardów mamy ewidentnie do czynienia z kryzysem, jednak wygląda na to że europejscy liderzy uważają, że koszmar jaki trwa we wschodnim Kongo jest do zaakceptowania i nie wymaga szybkiej interwencji”.

Tymczasem w poniedziałek w kenijskim Nairobi za zamkniętymi drzwiami rozpoczęły się bezpośrednie rozmowy pomiędzy przedstawicielami kongijskiego rządu a reprezentantami zbuntowanego generała Laurenta Nkundy. Kinszasa zaprosiła również do rozmów przedstawicieli dwudziestu innych ugrupowań zbrojnych działających w Północnym Kivu, lecz ostatecznie w Nairobi pojawili się jedynie przedstawiciele Nkundy.

Rebelianci od dłuższego czasu deklarowali, iż są gotowi przerwać walkę i zasiąść do stołu negocjacyjnego, lecz niezmiennie żądali rozmów z przedstawicielami rządu centralnego. Prezydent Joseph Kabila ogłosił jednak Nkundę „terrorystą”, „zdrajcą” i „ruandyjską marionetką” oraz odmawiał wszelkich bezpośrednich rozmów ze zbuntowanym generałem. Prawdopodobnie rząd zgodził się na ustępstwo w tej sprawie gdy zorientował się, że nie ma większych szans na siłowe stłumienie rebelii. Niezdyscyplinowana i słabo wyszkolona armia rządowa poniosła w październiku serię porażek w walce z bitnymi rebeliantami Nkundy.

Obecnie w Północnym Kivu panuje relatywny spokój. Pod koniec października Nkunda ogłosił jednostronne zawieszenie broni i walki na froncie ucichły. Co jakiś czas wybuchają tylko starcia pomiędzy rebeliantami a członkami prorządowej milicji Mai-Mai (złożonej głównie z członków plemion wrogich wobec ludu Tutsi, który stanowi zaplecze rebelii Nkundy) lub ruandyjskich rebeliantów Hutu z Rwandy.

Krucjata Nkundy


Laurent Nkunda przez długi czas nie uznawał ani postanowień podpisanego w 2003 r. porozumienia pokojowego (kończącego wojnę domową w DR Kongo) ani wyników demokratycznych wyborów z czerwca 2006 r. Zbuntowany generał twierdził, że walczy w obronie swych rodaków Banyamulenge (kongijski odłam plemienia Tutsi), prześladowanych przez rząd w Kinszasie i wrogo nastawione miejscowe plemiona. Wraz z kilkutysięczną prywatną armią, złożoną z dobrze uzbrojonych i doświadczonych w boju rebeliantów atakuje każdego kto jego zdaniem zagraża interesom Tutsi – lub jego samego. Jego ofensywy kilka razy postawiły wschodnie Kongo na skraju kompletnego chaosu. Walki przerwał dopiero rozejm z 23 stycznia 2008 r.
Image
Laurent Nkunda (cc) flickr


Pod koniec sierpnia walki wybuchły z nową siłą, a rebelianci podjęli szeroko zakrojone działania w prowincjach Północne i Południowe Kivu. Zdaniem ONZ to Nkunda stoi za eskalacją przemocy, gdyż chce rozszerzyć obszar terytorium kontrolowanego przez swoich bojowników. On sam oskarża z kolei rząd o nie wywiązanie się z zapisów porozumienia, przewidujących rozprawę z ukrywającymi się w dżunglach wschodniego Konga rebeliantami z plemienia Hutu z sąsiedniej Rwandy. Zdaniem Nkundy prześladują oni kongijskich Banyamulenge, których on musi samodzielnie chronić.

Wciąż krytyczna pozostaje sytuacja humanitarna na pogrążonych w konflikcie obszarach. Od końca sierpnia z rejonu walk uciekło blisko 250 tys. ludzi, którzy w niezmiernie ciężkich warunkach przebywają obecnie w obozach dla uchodźców lub ukrywają się w dżungli. Łącznie od jesieni 2007 roku blisko 1,2 miliona mieszkańców Kivu musiało opuścić swe domy. Woleli oni jednak wybrać wegetację w buszu lub obozach niż stać się ofiarą gwałtów i mordów jakich dopuszczają się wszystkie strony konfliktu.

Na podstawie: news24.com, news.bbc.co.uk