Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Maciej Konarski: Ostatnia prosta Zumy


20 kwiecień 2009
A A A

Wybory parlamentarne, które 22 kwietnia odbędą się w RPA są uznawane za najważniejsze od obalenia apartheidu w 1994 roku. W rzeczywistości będą się one jednak sprowadzać do  referendum poparcia dla jednego człowieka – charyzmatycznego Jacoba Zumy.

O tym, że taki właśnie będzie charakter południowoafrykańskich wyborów 2009 wiedziano już od kilku lat. Nikogo to zresztą nie dziwi, gdyż od dawna Zuma jest prawdziwym enfant terrible tamtejszej sceny politycznej. Jego upadek i efektowny come back przyniosły RPA największą rewolucję polityczną od czasu upadku apartheidu. Każdy jego ruch, słowo, prawne perypetie są skrupulatnie odnotowywane przez media, budząc tyle samo zachwytu co kontrowersji. W rezultacie podziały polityczne w RPA zaczęły się dziś sprowadzać nie tyle do kwestii programowych, co pytania „jesteś za, czy przeciw Zumie?”.

Jednocześnie jednak zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy Zumy wierzą święcie, że po jego ewentualnym zwycięstwie RPA nigdy nie będzie już taka sama. Przyjrzyjmy się więc bliżej sprawcy tego całego zamieszania.

Człowiek z ludu

Południowoafrykański „Guardian” zauważył ostatnio, że losy Zumy do złudzenia przypominają „amerykański sen”. Jest to bowiem historia pozbawionego perspektyw chłopca z nizin społecznych, urodzonego w najbiedniejszym regionie kraju, który pokonując wiele trudności i przeżywając wiele upadków sięga dziś po władzę nad najpotężniejszym państwem w Afryce.

Jacob Gedleyihlekisa Zuma urodził się w 1942 r. w Inkandla (prowincja KwaZuluNatal). Wychował się bez ojca (który zmarł pod koniec II Wojny Światowej) i już od najmłodszych lat był zmuszony pracować dorywczo aby wspomóc rodzinny budżet. Uzyskał jedynie podstawowe wykształcenie, w najbardziej okrojonej formie.

Image
Jacob Zuma
Bardzo wcześnie młody Zuma zaczął natomiast angażować się politycznie. W wieku 18 lat wstąpił w szeregi Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC), głównego ugrupowania reprezentującego uciskaną czarną większość mieszkańców Południowej Afryki. Po delegalizacji Kongresu, która nastąpiła w 1960 r. wstąpił też w szeregi Umkhonto We Sizwe („Włócznia narodu”) – zbrojnego ramienia partii, które przez wielu było uznawane za organizację terrorystyczną.

Zuma aktywnie uczestniczył w walce z apartheidem. Za działalność opozycyjną był przez 10 lat więziony na słynnej Robben Island (gdzie przetrzymywano m.in. Nelsona Mandelę). Po wyjściu na wolność organizował podziemne struktury ANC, by wreszcie w 1975 r. udać się na emigrację. Szybko piął się po kolejnych szczeblach partyjnej hierarchii, stając się kolejno członkiem krajowego komitetu wykonawczego ANC i jego rady polityczno-wojskowej. Po upadku apartheidu w 1994 r. zajmował kolejno różne intratne stanowiska w strukturach partii, uwieńczone wyborem na wiceprzewodniczącego ANC w grudniu 1997 r.

Niespodziewanie dla wielu, w 1999 roku nowy prezydent RPA Thabo Mbeki, powierzył Zumie funkcję wiceprezydenta i swego zastępcy w rządzie. Niewykształcony i pozbawiony większego doświadczenia w pracy administracyjnej Zuma stał się formalnie osobą nr 2 w państwie.

Kluczową dla zrozumienia tej decyzji jest narodowość Zumy. Pochodzi on bowiem z ludu Zulusów – największego z narodów zamieszkujących RPA (ok. 15 proc. populacji). Zulusi od dawna nie kryli niezadowolenia z faktu, że mimo swej liczebności i chlubnych tradycji posiadają niewielki wpływ na rządy w kraju. Przedstawiciele tego narodu tradycyjnie popierali też Partię Wolności „Inkatha”, a w okresie transformacji ustrojowej starcia pomiędzy zwolennikami ANC i zuluskiej „Inkathy” omal nie doprowadziły do wybuchu wojny domowej. Zulus Zuma, który na początku lat 90-tych znacznie przyczynił się do wygaszenia tej krwawej rywalizacji miał w rachubach Mbekiego ukoić niezadowolenie swych rodaków oraz odebrać „Inkathcie” ich głosy, co ostatecznie utwierdziłoby absolutną dominację ANC na południowoafrykańskiej scenie politycznej. Ponadto Zuma uchodził za trybuna ludowego, a Mbeki, który sam pozostawał raczej politykiem salonowym, liczył że charyzmatyczny Zulus pozwoli mu spacyfikować gniew biedoty, zmęczonej kosztami gospodarczej i ustrojowej transformacji.

Mbeki był pewien, że niewykształcony i niedoświadczony Zuma potulnie zaakceptuje wyznaczoną mu rolę kwiatka do kożucha. Okazało się jednak, że zupełnie nie docenił swojego zastępcy. Egalitarystyczna i mocno lewicowa retoryka Zumy błyskawicznie uczyniła zeń bożyszcze tłumów i najpopularniejszego polityka w RPA. Chłodny i wyniosły Mbeki, który kompletnie nie rozumiał psychologii tłumu i najlepiej czuł się w świecie salonów nie miał z nim szans w rywalizacji o serca południowoafrykańskiej ulicy. To jednak jeszcze nie zapowiadało konfliktu, osobista popularność często nie wystarczy bowiem by zapewnić polityczną siłę (o czym mógł się przekonać ostatnio chociażby pewien polski premier). Zuma zaczął jednak stopniowo zdobywać coraz więcej stronników w szeregach ANC. Poparcia udzielali mu politycy lewego skrzydła partii; autonomicznej w ramach Kongresu, lecz mocno wpływowej Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej (SACP); potężnej centrali związkowej COSATU czy wreszcie Ligi Młodych ANC. Rozzuchwalony olbrzymią popularnością Zuma zaczął coraz bardziej otwarcie zdradzać prezydenckie ambicje. Czekał tylko do roku 2009, gdy upłynąć miała druga kadencja Mbekiego.

Co ciekawe, szermujący egalitarystyczną retoryką Zuma rychło rozsmakował się w luksusie i urokach władzy. Również i jego życie osobiste było wyjątkowo bujne – do dziś nie wiadomo ile otwarcie przyznający się do poligamii Zuma ma lub miał żon. Mówi się, że dochował się aż 22 dzieci z sześcioma kobietami. Niemiej jednak, nie wpłynęło to na jego olbrzymią popularność.

Upadek

Mbeki nie miał zamiaru ani prawnej możliwości by ubiegać się ponownie o stanowisko prezydenta. Nie miał jednak również najmniejszej ochoty aby jego sukcesorem został Zuma, którym pogardzał jako populistą i prostakiem. Mbeki i jego stronnicy obawiali się, że lewicujący wiceprezydent zmarnuje dorobek ich liberalnych reform gospodarczych i socjalnym rozdawnictwem rozłoży na łopatki południowoafrykańską gospodarkę. Pozostaje również kwestia dzielącej obu polityków niechęci etnicznej. ANC co prawda zawsze deklarował się jako partia otwarta na rasową i plemienną różnorodność, lecz tajemnicą poliszynela jest, iż za sznurki pociągali tam zawsze przedstawiciele ludu Xhosa (z niego wywodzą się m.in. Mandela i Mbeki). Dla wielu członków „Xhosa Nostry” (jak ich często ironicznie określano w RPA) było niewyobrażalnym, że władze w partii i państwie mógłby teraz przejąć Zulus.

Gdy tylko kadencja Mbekiego zaczęła dobiegać końca na Zumę spadł szereg ciosów, których zbieżność i celność wydaje się być zbyt akuratna by mogła być prawdziwa. Najpierw, w 2005 r., oskarżono go o korupcję (sprawa dotyczyła rzekomego przyjęcia łapówek od zagranicznych koncernów zbrojeniowych, rywalizujących o kontrakty na dostawy dla armii), a jego doradcę finansowego Schabira Shaika skazano na 15 lat więzienia. Wkrótce później padł zarzut gwałtu na długoletniej przyjaciółce rodziny. Oba zarzuty kosztowały go utratę kolejno stanowiska wiceprezydenta i wiceprzewodniczącego ANC.

Zuma konsekwentnie utrzymywał, że jest niewinny, a oskarżenia są motywowane politycznie. Obie sprawy kosztowały go jednak bardzo wiele: utratę intratnych stanowisk, dobrego imienia i co równie bolesne – naraziły po prostu na śmieszność. Kobieta, która oskarżyła go o gwałt była bowiem zakażona wirusem HIV. Były wiceprezydent przyznał się do stosunku (podkreślał, że był on dobrowolny), lecz podczas procesu wyszło na jaw, że wiedząc o zagrożeniu nie zastosował żadnego zabezpieczenia, a jedynie... wziął prysznic. Cały świat obiegły wtedy dowcipy o „magicznych prysznicach Zumy”. Sprawie swoistego smaczku dodał fakt, że Zuma był... szefem Krajowej Komisji ds. AIDS.

Kariera charyzmatycznego Zulusa legła w gruzach.

Wielki powrót
 
Polityczną śmierć Zumy ogłoszono jednak zbyt wcześnie. Bez względu na prawdziwość zarzutów obie sprawy okazały się być bowiem szyte dość grubymi nićmi. Rzekoma ofiara gwałtu okazała się notoryczną mitomanką, która dziwnym trafem pierwszy telefon po całym incydencie wykonała do… szefa południowoafrykańskiego wywiadu, Ronniego Kasrilsa. Dowody na korupcję Zumy zostały natomiast w nielegalny sposób wyniesione z jego domu i biura przez  policyjną jednostkę „Skorpiony”, a w całej sprawie z pośpiechu popełniono całą masę błędów formalnych. W rezultacie sądy w obu przypadkach uniewinniły Zumę.
 
Zuma wrócił do gry stawiając sobie jeden cel – zemstę na Mbekim i zdobycie prezydentury. Rychło okazało się, że wciąż zachował ogromne poparcie społeczeństwa i partyjnych dołów. Dzięki temu mógł rzucić wyzwanie Mbekiemu. Podczas wyborów przewodniczącego ANC, które odbyły się w grudniu 2007 roku. Zuma z 60-procentowym poparciem rozgromił Mbekiego i obsadził kierownictwo partii swymi ludźmi. Stał się w ten sposób murowanym kandydatem do objęcia stanowiska prezydenta RPA w 2009 r. Od obalenia systemu Apartheidu w 1994 r., ANC w cuglach zwycięża bowiem wszystkie wybory i nie ma na południowoafrykańskiej scenie politycznej żadnej partii, która mogłaby zagrozić jego przywództwu. Ten kto rządzi ANC rządzi więc siłą rzeczy całym krajem.

Zaraz po ogłoszeniu wyników Mbeki publicznie uściskał Zumę i pogratulował mu zwycięstwa. Z kolei Blade Nzimande, popierający Zumę sekretarz generalny Partii Komunistycznej, oświadczył, że „nie ma teraz miejsca na triumfalizm i frakcyjne porachunki”. Pozory te nie zmyliły jednak nikogo. Los Mbekiego był już przesądzony, a gwizdy i buczenie jakim przywitano go na tamtym feralnym dlań kongresie były ponurą zapowiedzią przyszłości. Zuma bezwzględnie wyciął jego ludzi ze wszystkich ważniejszych stanowisk w ANC i stopniowo uczynił z prezydenta izolowaną figurę bez większego poparcia w partii i społeczeństwie. Zwolennicy Zumy, wśród których rej wodził fanatycznie uwielbiający go szef partyjnej młodzieżówki, Julius Malema, zaczęli następnie stopniowo prześcigać się w groźbach i obelgach pod adresem Mbekiego.

Sądowa epopeja i jej konsekwencje

Za Zumą ciągnęły się wciąż jednak oskarżenia o korupcję. W listopadzie 2007 r. Sąd Najwyższy podtrzymał sprzeciw wniesiony przez prokuraturę przeciwko wcześniejszym orzeczeniom, które uniemożliwiały oskarżycielom korzystanie z dokumentów skonfiskowanych Zumie i sprawa została wznowiona. Nowy przywódca ANC konsekwentnie utrzymywał, że jest niewinny ale wiele mówi fakt, iż jego obrońcy nie próbowali udowodnić że ich klient nie brał łapówek, uciekając się raczej do prawnych kruczków i argumentów proceduralnych.

Sprawa oskarżeń wobec Zumy wróciła z wielkim hukiem we wrześniu 2008 roku. Sędzia Chris Nicholson przychylił się wówczas do argumentów obrońców Zumy, którzy twierdzili że prokuratura złamała konstytucję nie dając Zumie szansy na złożenie wyjaśnień w sprawie stawianych mu zarzutów korupcyjnych przed wniesieniem oskarżenia. W uzasadnieniu wyroku sędzia stwierdził ponadto, że zarzuty, iż prokuratura ścigała Zumę ze względów politycznych nie są całkowicie pozbawione podstaw.

Wyrok Nicholsona spowodował głęboki kryzys na południowoafrykańskiej scenie politycznej. Oczywistym było bowiem, że tylko jedna osoba mogła inspirować polowanie na Zumę – wciąż urzędujący Mbeki. Opanowany przez zwolenników Zumy komitet wykonawczy ANC zapowiedział odwołanie prezydenta (w RPA głowę państwa powołuje i odwołuje parlament, w którym ANC miało zdecydowaną większość) - rzekomo w celu obrony zagrożonej jedności Kongresu. Chcąc uniknąć upokarzającego wotum nieufności ze strony parlamentu prezydent dobrowolnie ustąpił ze stanowiska.

Naturalnym kandydatem na stanowisko prezydenta był oczywiście Zuma. Szkopuł tkwił jednak w tym, iż zgodnie z konstytucją kandydat na prezydenta musi się wywodzić z grona członków parlamentu, do którego Zuma nie należał. Jedynym wyjściem było zorganizowanie przedterminowych wyborów parlamentarnych, lecz przywódcom Kongresu zależało na uspokojeniu nastrojów w partii i społeczeństwie. Zuma postanowił więc cierpliwie czekać do zakończenia kadencji parlamentu. Nowym prezydentem został jego polityczny sojusznik - Kgalema Motlanthe (określany przez opozycję jako “najbardziej rozsądny w obozie Zumy”). Cała ta sprawa zakończyła się jednak rozłamem w ANC, z którego odeszli zwolennicy Mbekiego, tworząc nowy „Kongres Ludu” (Cope). Prokuratura nie zrezygnowała z kolei  ze ścigania Zumy i przez ostatnie miesiące sprawę wielokrotnie wznawiano, umarzano lub odraczano w kolejnych instancjach sądowniczych.

Przełom przyniosło dopiero opublikowanie wiosną 2009 roku tzw. „taśm McCarthy’ego”. Z nagranych dwa lata wcześniej rozmów pomiędzy byłym szefem prokuratury, Bulelani Ngcuką, a dowódcą (nieistniejącej już) antykorupcyjnej jednostki „Skorpiony” Leonardem McCarthy’m wynikało, że zarzuty wobec charyzmatycznego lidera ANC były politycznie motywowane. Obaj urzędnicy dyskutowali bowiem nad wyborem takiego terminu wznowienia postępowania, który jak najbardziej zaszkodziłby kandydaturze Zumy w wyborach na przewodniczącego ANC. Nie trzeba dodawać, że obu uznawano za zauszników Mbekiego.

Doszliśmy do trudnego wniosku, iż kontynuacja postępowania przeciw Jacobowi Zumie nie jest z punktu widzenia prokuratury ani możliwa ani pożądana” oświadczył 6 kwietnia szef prokuratury krajowej RPA, Mokotedi Mpshe. Decyzja prokuratury nie stanowi oczyszczenia Zumy ze stawianych mu zarzutów. Mpshe sugerował, że ma silne dowody przeciw liderowi ANC, a postępowanie umorzono jedynie w celu zachowania wiarygodności prokuratury. Nie miało to jednak znaczenia – sądowa epopeja Zumy dobiegła końca. Na trzy tygodnie przed wyborami zniknęła ostatnia realna przeszkoda na jego drodze do południowoafrykańskiej prezydentury.

W ostatnich dniach Zuma odniósł też ogromny sukces uzyskując publiczne poparcie ze strony Nelsona Mandeli. Legendarny lider ANC, niegdyś odradzał Mbekiemu promowanie Zumy na najwyższe stanowiska państwowe. Dziś uznał jednak prawdopodobnie, że jedność, przywództwo i legenda ANC są ważniejsze niż osobiste uprzedzenia. Rozłamowcy z Cope, którzy bez przerwy odwołują się do „pierwotnych ideałów ANC” otrzymali porażający cios.

Wielka niewiadoma

Kim jest więc Jacob Zuma? Self-made manem i charyzmatycznym liderem, którego serce bije dla ludu? Niebezpiecznym radykałem o dyktatorskich zapędach? Cwanym populistą gotowym obiecać wszystko każdemu by tylko zdobyć władzę?

W ostatnich latach Zuma uczynił wiele aby zdjąć z siebie etykietkę nieobliczalnego radykała. Dalej szermuje lewicową retoryką i głosi konieczność sprawiedliwej redystrybucji dochodów państwa ale dokłada też wielu starań aby przekonać zagranicznych inwestorów, że jego prezydentura nie będzie stanowić dla nich zagrożenia. Wiele znaczący jest też fakt, że po upadku Mbekiego stanowisko zachował „południowoafrykański Balcerowicz” - minister finansów Trevor Manuel. Zuma prawdopodobnie starał się zasygnalizować w ten sposób, że pod jego rządami gospodarki RPA nie czeka socjalistyczna rewolucja. Inna sprawa, że jego zamiłowanie do luksusu i światowego trybu życia wskazuje, że egalitarystycznej ideologii nie traktuje zbyt poważnie.

Zuma kreował się również na szczerego demokratę ostro krytykując reżim Roberta Mugabe w Zimbabwe, co było prawdziwą rzadkością wśród afrykańskich przywódców. Starał się również uspokoić wystraszonych jego radykalizmem białych Południowoafrykańczyków. Głośno wyrażał swe poruszenie rozmiarami nędzy w jaką po 1994 r. popadli niektórzy biali. Największy rozgłos wywołał jednak, określając Afrykanerów „Jedynymi prawdziwymi Południowoafrykańczykami spośród wszystkich białych w RPA”. Taki komplement pod adresem „najbielszych z  białych”, na których wciąż ciąży odium twórców apartheidu, był ustach lidera ANC czymś niebywałym.

Niemniej jednak, wątpliwości pozostały, a wiele obaw wzbudził zwłaszcza przebieg sądowej epopei Zumy. Groźby jego zwolenników pod adresem mediów i przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości w oczach wielu postawiły pod znakiem zapytania niezależność południowoafrykańskiego sądownictwa i stanowiły zagrożenie dla demokracji. Szerokim echem odbiły się zwłaszcza słowa przywódcy Ligi Młodych ANC, Juliusa Malemy, który zapowiedział, że jest gotów „zabijać dla Zumy”. Sam zainteresowany zaszkodził sobie natomiast niefortunną wypowiedzią, iż ANC będzie rządzić RPA „aż do powtórnego nadejścia Chrystusa”. Za słowami szły też czyny. Sojusznicy Zumy zlikwidowali antykorupcyjną jednostkę „Skorpiony”, która przez lata prowadziła śledztwo przeciw Zumie. Powszechnie zinterpretowano to jako polityczną zemstę i chęć ochrony Zumy przed dalszym postępowaniem.

Totalnie dominujący w życiu politycznym kraju Afrykański Kongres Narodowy unikał dotychczas zbyt ostentacyjnego nadużywania swej przewagi. Naciski na wymiar sprawiedliwości w czasie procesów Zumy, jak również podporządkowanie interesów państwa interesom partii – czego przejawem było obalenie prezydenta i wywołanie potężnego kryzysu politycznego tylko w celu ochrony Zumy – mogą stanowić precedens o dalekosiężnych skutkach. Ostrzega przed tym wielu intelektualistów, w tym laureat nagrody Nobla i legendarny przeciwnik apartheidu – arcybiskup Desmond Tutu.

Abstrahując jednak od prawdziwych czy rzeczywistych zagrożeń dla demokracji wielu wykształconych Południowoafrykańczyków o liberalnych poglądach nie potrafi sobie wyobrazić, że prezydentem ich kraju mógłby zostać niewykształcony populista o niewyszukanych manierach; człowiek otwarcie deklarujący swą poligamię, niechęć wobec homoseksualistów, ignorancję w sprawach AIDS i sympatię do idei kary śmierci. Statystyczny mieszkaniec RPA jest jednak tym samym szczerze zachwycony. Wygląda więc na to, że po wyborze Zumy głębokie podziały społeczne będą tak czy owak nieuniknione.

Cóż, przyszłość pokaże jakim prezydentem okaże się Jacob Zuma. Wydaje się jednak, że po jego ewentualnym zwycięstwie RPA nie będzie już taka sama. Racje ma biograf Zumy, Jeremy Gordin, który pisze: „Nelson Mandela przewyższał wszystko i był figurą światowego formatu. Thabo Mbeki spędził wiele czasu w Anglii, nosząc tenisowy garnitur i paląc fajkę (…) na swój sposób Zuma będzie więc naszym pierwszym prawdziwie afrykańskim prezydentem”.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.