Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

PIIGS - finansowe zagrożenie Europy


24 maj 2010
A A A

Masz prosiaka? Zrób z niego prosciutto!

Podobno taką metodę na radzenie sobie z wieprzowiną mają u siebie Włosi. Niedługo sami jednak chyba będą musieli zacząć o sobie myśleć w kategoriach potencjalnego obiadu, biorąc pod uwagę stan finansów ich państwa. Jeśli kogoś w Italii to pocieszy, to nie zostaną przerobieni na pachnące danie sami. Istnieje szansa (zagrożenie?), że dołączą do nich inni członkowie elitarnej grupy specjalnej ds. rozbicia strefy euro, czyli PIIGS – Portugalia, Irlandia, Grecja i Hiszpania. Bardzo słynny i równie bardzo niepochlebny akronim zrobił już karierę w europejskich mediach. Skupia on w jednym krótkim pojęciu te państwa, które borykają się z różnego rodzaju ekonomicznymi problemami zagrażającymi stabilności całej strefy wspólnej waluty euro. Póki co najwięcej uwagi skupia na sobie pogrążona w głębokim kryzysie Grecja. Do mediów przebijają się jednak także od czasu do czasu informacje o kłopotach pozostałych państw peryferyjnych Unii Europejskiej. O ile jednak tragedia Grecji jest wieloaspektowa, kompleksowa i zdecydowanie zawiniona przez nią samą, o tyle jeśli chodzi o resztę „Prosiaczków” to ich sytuacja jest trudniejsza do jednoznacznej oceny. Wskazać można jednak różne kluczowe aspekty wpływające na położenie każdego z nich.

Portugalczyk nie kłamie

A już na pewno nie w sprawach finansowych. Lizbona przez cały czas, gdy była członkiem strefy euro, a więc od jej powstania w 1999 roku, rzetelnie relacjonowała stan swoich finansów. Przy tym szybko się rozwijała, korzystając ze schematu, który następnie powtarzał się w pozostałych państwach, więc warto go zarysować. W momencie powstawania eurozony istniały zdecydowane różnice w poziomie rozwoju gospodarczego jej krajów. Wspólna waluta wymusiła jednak pewne zmiany w gospodarkach zaangażowanych krajów. W biedniejszych krajach płace zaczęły piąć się w górę w kierunku wyznaczonym przez ich poziomy w bogatszych krajach. Stopy procentowe obligacji państwowych zaczęły z kolei spadać, gdyż inwestorzy uznali, że wszystkie państwa, które wprowadziły wspólną walutę, są jednakowo wiarygodne. Oba te procesy w pewnym momencie napotkały jednak na ścianę. Z jednej strony wzrost płac nie był adekwatny do wydajności pracy, te pierwsze były sztucznie zawyżane. Z drugiej rządy, które uzyskały dostęp do relatywnie tańszych niż przed przystąpieniem do strefy kredytów, przejadały pieniądze, zamiast je inwestować. To jest ogólny wzór, który oczywiście dostosować należy do lokalnych warunków. W Portugalii jednak wydaje się, że wystąpił w najczystszej postaci.

Specyfiką problemów tego małego kraju z Półwyspu Iberyjskiego jest zastój gospodarczy, a ściśle rzecz biorąc brak wzrostu wydajności produkcji. Według wiosennego raportu Komisji Europejskiej przewidującego rozwój gospodarczy w krajach Unii Portugalia wcale nie ma najgorszych wyników budżetowych. Nie są one też co prawda rewelacyjne, ale jak się w dalszej części artykułu okaże, może być znacznie gorzej. Robi wrażenie przewidywany 76,8%-owy dług publiczny w 2009 roku z prognozami raczej zwyżkowymi, ale zapomnimy o tej liczbie dochodząc do Włoch. 9,4% prognozowanego deficytu budżetowego za ubiegły rok również odejdzie w niepamięć, gdy przyjrzymy się sytuacji Irlandii. Pomimo tego inwestorzy jednak nie ufają krajowi, który przez 11 lat trwania w strefie euro przede wszystkim stoi w miejscu. Co prawda wciąż jeszcze Portugalia nie ma problemu ze sprzedażą swoich długów, ale obniżone ratingi skutkują zwiększeniem oprocentowania długów, jakie państwo zaciąga, a następnie będzie musiało spłacać. Już teraz szansę bankructwa Lizbony grupa CME ocenia na 27,94%, co plasuje ją przed Islandią i Łotwą, a tuż za Irakiem. Na szczęście jednak mniejszościowy rząd Jose Socratesa nie chowa głowy w piasek przed pogarszającą się sytuacją i został już przyjęty plan pozwalający wyjść z tej trudnej sytuacji. Zakłada on m.in. ograniczenie wydatków socjalnych, zlikwidowanie części ulg podatkowych, zamrożenie płac i przyspieszenie prywatyzacji. Jeśli zgodnie z zapowiedziami uda się do 2013 zejść poniżej 3%-owego progu deficytu budżetowego, będzie to imponujące osiągnięcie.

Hiszpańskie „bum!” budowlane

Obiektywnie większym problemem od boksującej w miejscu Portugalii jest jej czterokrotnie większy sąsiad – Hiszpania. Tutaj problemy finansowe są już jednak nieco innej natury, niż te doświadczane za miedzą. Winny przede wszystkim jest boom budowlany, którego doświadczała do czasu krachu na rynku. Gdy jednak bańka spekulacyjna pękła, to główne koło zamachowe gospodarki pociągnęło kraj w przepaść. Bezrobocie w 2009 roku osiągnęło 18%, PKB spadł o 3,6% przy szalonym spadku popytu wewnętrznego i wzroście wydatków publicznych, które z kolei pociągnęły za sobą wzrost deficytu budżetowego do 11,2 procent. Jasnym wskaźnikiem pozostaje tylko rozmiar długu publicznego, który w 2009 roku udało się utrzymać poniżej 60% PKB. Prognozy jednak sugerują wzrost również tej wartości.

Hiszpański wzrost oparty był o sektor, w którym pracowali głównie ludzie słabo wykształceni i stosunkowo słabo opłacani, wykonujący roboty budowlane. Kiedy jednak skończyła się koniunktura, spadł popyt na tego rodzaju pracę, czego skutkiem był wzrost bezrobocia i spadek wpływu z podatków. Kraj dotknięty został również przez deflację obniżającą ceny, ale i zarobki do poziomu ich realnej wartości. Aby nie dopuścić do załamania finansów publicznych, socjalistyczny rząd premiera Jose Louisa Rodrigueza Zapatero zdecydował się w drugiej połowie 2009 roku na zwiększenie podatków, m.in. VAT, co miało zapewnić zwiększenie dochodów budżetowych o 11 mld euro. W obliczu pogarszającej się sytuacji w Grecji i niepewności co do dalszych losów całej grupy PIIGS dodatkowo premier Zapatero zdecydował się podjąć działania mające na celu radykalne obniżenie deficytu budżetowego z obecnych 11% do 6% w roku 2011. Cięcia wynieść mają 15mld euro.

Hiszpania jest oceniana w tej chwili jako jeden z najsłabszych elementów strefy euro, jednak jej upadek groziłby niewyobrażalną katastrofą. Szczęśliwie powiodła się przeprowadzona 18 maja sprzedaż długoterminowych długów tego kraju, jednak nie obeszło się bez aktywnego wsparcia Europejskiego Banku Centralnego, który wykupując dużą część 10-letnich obligacji zaręczył własną powagą za wypłacalność Hiszpanii. Jej gospodarka stanowi jednak 12% wartości całej strefy euro, a krach odbiłby się również w sąsiednich krajach, szczególnie w Portugalii. Obroty handlowe z najbliższym sąsiadem to ponad ¼ całości jej handlu zagranicznego… Na szczęście dane za ostatni kwartał wskazują minimalny wzrost PKB kraju i ożywienie gospodarki ostatniego ważnego kraju wychodzącego z kryzysu.

Jak żółw prześciga zająca…

W okresie gospodarczego boomu Hiszpanii na drugim końcu najlepiej wykorzystujących okres prosperity państw znajdowały się Włochy. Krytykowane za utrudnianie zewnętrznemu kapitałowi dostępu do swojego rynku, kolesiostwo w polityce i niezdolność do zlikwidowania znacznego poziomu długu publicznego państwo w tej chwili nie cierpi aż tak bardzo, jak hiszpański pupilek, tylko działa jak zwykle. Oczywiście nie jest tak, że kryzys walutowy Włoch nie dotknął, zmniejszony był jednak przez względnie merkantylistyczne podejście rządów Berlusconiego. Teoretyczne założenia takiej postawy przedstawił w swojej książce wydanej w 2008 roku „La Paura e la speranza” minister skarbu Giulio Tremonti. Dla tego obozu globalizacja zawsze była raczej zagrożeniem, niż szansą. Względnie zamknięty rynek mniej ucierpiał na powiązaniach z krajami, w których kryzys odcisnął silniejsze piętno.

Problemem Włoch jednak jest przede wszystkim astronomiczna wysokość długu publicznego, sięgająca w 2009r. 115,8% PKB. Ciekawostką jest, że przy takim jego poziomie względnie niewielki jest obecnie deficyt budżetowy przekraczający 5%. Właśnie to jest najbardziej niepokojący element obecnej sytuacji gospodarczej Rzymu. Dług publiczny równy jest szacunkom dla Grecji, co powoduje wzrost kosztu jego obsługi i nakręca spiralę, z której trzeciej największej gospodarce strefy euro będzie bardzo trudno się wydostać. Ponadto procentowo taki sam dług w liczbach bezwzględnych prezentuje się już znacznie gorzej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że gospodarka włoska jest ok. 7 razy większa od greckiej. Aż strach pisać, ale liczyć się należy nawet z kwotą rzędu 1,7 biliona (!) euro.

Włoski żółw gospodarczy ma szansę prześcignąć zdyszanego zająca z Hiszpanii. Pytanie tylko, czy któremukolwiek z nich uda się dobiec do mety przed rozpętaniem się poważnej burzy…

Republika kontratakuje!

Specyficzne problemy ma ostatni kraj z wieprzowego akronimu – Irlandia. Jest to najmniejsza gospodarka z tych, które wymieniane są jako potencjalni kolejni bankruci. Pomijając silny spadek PKB i prognozowany wzrost bezrobocia szczególne znaczenie ma jeden z największych w Europie deficyt budżetowy. Jeszcze w 2007 roku finanse Zielonej Wyspy wykazywały nadwyżkę. Pomimo tego w ciągu zaledwie dwóch kryzysowych lat deficyt skoczył do poziomu powyżej 14% w roku 2009! Ogólnie jednak budżetowa sytuacja Irlandii nie jest zła. Dług publiczny w 2009 roku wyniósł 64% PKB, choć prognozowane są dalsze wzrosty tego wskaźnika do 87,3% w 2011. Państwo ma również dobrą opinię wśród inwestorów, jego 10-letnie obligacje rozeszły się na pieńku. Problem leży jednak gdzie indziej.

Irlandia ma nieco inną strukturę zadłużenia od innych państw PIIGS. Pomijając wskazane wyżej indykatory dużą pulę dokładają irlandzkie banki, jak Bank of Ireland, Allied Irish Banks czy Anglo Irish Bank. Z powodu kryzysu spadła znacznie ich wypłacalność za granicą, którą w zaistniałej sytuacji gwarantować musi irlandzki rząd. Jak mówi w swojej analizie dla The Irish Times profesor Morgan Kelly z dublińskiego University College pytaniem nie jest, czy kraj zbankrutuje, tylko kiedy to nastąpi. „Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będziemy mieli dług publiczny rzędu 85-90% PKB pod koniec 2012 roku. To całkiem sporo, jak na małą gospodarkę, ale da się tym jeszcze sterować. Co nas zatopi, niestety, ale nieuchronnie, to pokrycie zobowiązań bankowych” – powiedział profesor. Zgodnie z jego obliczeniami, jeśli do długu publicznego doliczone zostaną koszty obsługi długów banków, wówczas relacja długu publicznego do PKB będzie gorsza, niż obecnie w Grecji.

W okresie prosperity irlandzkie banki pożyczały pieniądze za granicą, których po spadku cen na rynku krajowym i zamrożeniu kredytów nie mają jak oddać. Już teraz inwestorzy nieufnym okiem spoglądają na Zieloną Wyspę, oceniając ją jako najmniej wiarygodną w UE po Grecji i Portugalii, przez co koszt pożyczek za granicą dodatkowo jeszcze wzrasta. Irlandia staje się więc pomału kolejnym peryferyjnym krajem, który padł ofiarą pułapki euro.

Kilka problemów ze wspólnego chlewika

Niestety poza zawirowaniami wewnętrznymi każdy z krajów uwikłany jest w europejską sieć powiązań. Chciałbym przytoczyć tutaj dwa najważniejsze z nich: pomoc dla Grecji i zobowiązania wobec najważniejszych państw strefy euro.
Solidarność europejska wymaga od każdego z krajów PIIGS uczestniczenia w pakiecie pomocowym dla Aten. Stwarza to prosty mechanizm mogący doprowadzić do powstania podobnej sytuacji w tych państwach. Już teraz borykają się one z niedoborem kapitału na własnych rynkach. Politycznie jednak nie mogą wymówić się ze wspólnej operacji, szczególnie Włochy i Hiszpania jako trzecia i czwarta siła strefy. Aby uzyskać pieniądze, muszą więc pożyczać za granicą. Zwiększają tym samym dodatkowo swoje dziury budżetowe, a poza tym spowodują dodatkowe obniżenie ratingów, co z kolei skutkuje wzrostem oprocentowania pożyczek. Jak można przewidzieć, spowoduje to jeszcze większy deficyt kapitału i konieczność dalszego jego pożyczania. Aż do momentu, kiedy inwestorzy nie powiedzą: „dość!”. Dalsze rozwinięcie tego scenariusza pozostawiam Czytelnikom.

Drugim ważnym aspektem jest fakt, iż potężną część długu państw PIIGS trzymają w swoich rękach banki brytyjskie, francuskie i niemieckie. Stosunek tych długów do posiadanych przez te banki środków jest taki, że niedługo pierwsze przewyższą drugie. Upadek i niewypłacalność krajów odbije się więc szerokim echem w systemach bankowych innych państw europejskich, tworząc chaos również poza obszarami peryferyjnymi UE. I tak np. niemieckie banki mają 237,9 mld USD w postaci długów w Hiszpanii, i ok. 180-190mld USD w Irlandii i Włoszech. Francuskie banki mają w Hiszpanii prawie 220mld USD i 511,4mld USD we Włoszech(!). Zarówno w wypadku jednych, jak i drugich kapitał bankowy został już przewyższony przez wielkość długów w tych krajach.

Wygląda więc na to, że Europa nadal będzie musiała pożyczać. I to zarówno wewnątrz Unii, jak i z zewnątrz. Pytanie tylko, kto będzie chciał w niedalekiej przyszłości pożyczać Europie?...