Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Paweł Michał Bartolik: W Kirgistanie nie lubią pomarańczy

Paweł Michał Bartolik: W Kirgistanie nie lubią pomarańczy


10 kwiecień 2010
A A A

Gwałtowne i dla wielu nieoczekiwane powstanie ludowe, które miało właśnie miejsce w Kirgistanie, zmusza nie tylko do zajęcia wobec niego stanowiska, lecz do ogólniejszej refleksji nad współczesnością.

W świecie ściskanym za gardło przez zombie kapitalizmu imperialistycznego – jedno z najgroźniejszych, jeśli nie najgroźniejsze monstrum w dziejach – nie zanikł całkiem, gdyż nie mógł zaniknąć instynkt samozachowawczy mas ludowych.

W niektórych rejonach świata udało się nawet w ostatnich latach postawić przyszłość owego zombie pod większym czy mniejszym znakiem zapytania. Dość śmiałych zmian dokonują mające legitymację ze strony klas niższych rządy krajów takich jak Wenezuela, Boliwia czy Ekwador, rządy wyłonione w wyniku długotrwałych masowych akcji podjętych w oporze przeciw kapitalizmowi i imperializmowi. Przez kolejne dziesięciolecia, mimo nałożonego na ten kraj barbarzyńskiego embarga, opiera się najpotężniejszemu z mocarstw i broni swych zdobyczy społecznych rewolucyjna Kuba.

Nie zaprzestają swej walki najlepsi synowie i córki Palestyny, Libanu, Afganistanu i Iraku. Opór społeczny dał w ostatnich latach o sobie znać zarówno w wielu krajach stanowiących peryferie systemu kapitalistycznego - jak np. Indie, Chiny, Kamerun, Egipt czy Nepal, w którym miała miejsce zwycięska rewolucja, jak i w centrach tego systemu. I tak areną ważnych walk klasowych stały się w ostatnich latach Francja i Grecja.  

Problem współczesnej lewicy, którym pozostaje niemożność zjednoczenia owych wysiłków na rzecz globalnego wyjścia poza kapitalizm, nie wynika jednak z braku pragnienia radykalnych zmian wśród mas ludowych wszystkich kontynentów, lecz z przewlekłego historycznego kryzysu proletariackiego kierownictwa. Jego wyrazem w przeszłości pozostawały m.in. ostateczne niepowodzenie Drugiej i Trzeciej Międzynarodówki. Ten kryzys trwa od ponad stu lat i przemożnie wpłynął także na wynik walk społecznych w Kirgistanie.

W kraju tym mieliśmy właśnie do czynienia z niezwykłą mobilizacją masową, która doprowadziła do obalenia znienawidzonego prezydenta Kurmanbeka Bakijewa. W odpowiedzi na brutalną przemoc policyjną, której rezultatem było co najmniej kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, masy ludowe jedynie nasiliły opór w całym kraju, wyrywając nawet broń palną z rąk ciemięzców. Wystarczyły dwa dni gwałtownych walk ulicznych, by zmurszały gmach „ładu i porządku” zawalił się jak domek z kart.
Co więcej, wydarzenia w Kirgistanie mogą pociągnąć za sobą wzrost ruchów masowych w innych krajach byłego Związku Radzieckiego – także tych, które jak Ukraina graniczą z Polską. Kirgiski kryzys rewolucyjny sprawia bowiem, że jak bańka mydlana pęka mit „pomarańczowych rewolucji” z ich prozachodnimi kierownictwami całej pstrokacizny Juszczenków i Saakaszwilich.

Rewolucje są bardzo nieuprzejme i zdarza im się również kopać leżącego – w tym wypadku dawny już mit „końca historii” wraz z dopełnieniem się globalizacji demokracji liberalnej. Jeśli komuś jeszcze zdawało się, że owe „pomarańczowe rewolucje” mają ów „koniec historii” przybliżyć, to dziś widać już, że stanowią wynik wejścia w ślepą uliczkę za sprawą dokonanej w epoce Gorbaczowa kontrrewolucji społecznej, ukoronowanej zniszczeniem Związku Radzieckiego i stanowiącej dopełnienie tej kontrrewolucji politycznej, którą Trocki nazwał termidorem stalinowskim. O tym, że rozpad Związku Radzieckiego stanowił katastrofę geopolityczną, mówił nawet Władimir Putin, który sam ową katastrofę pogłębił.

Niemożliwy bez owych kolejnych historycznych dramatów byłby obrót spraw, przez który w Kirgistanie znajduje się dziś baza wojskowa Stanów Zjednoczonych, której znaczenie dla zarządzania rzezią neokolonialną w Afganistanie pozostaje trudne do przecenienia. Dla zachodnich metropolii imperialistycznych ostatnia zmiana sytuacji może okazać się ciosem jeszcze poważniejszym niż zniszczenie przez Rosję izraelskich instalacji wojskowych w Gruzji, mających służyć za bazę wypadową do ataku na Iran.

Jednak niesłychana rewolucyjna energia, jaką objawiły masy w Kirgistanie, okazała się niewystarczająca dla zagwarantowania rzeczywistej znaczącej zmiany – sam fakt owego zrywu nie oznacza jeszcze prawdziwego postawienia kapitalizmu pod znakiem zapytania. Choć wzburzone masy podjęły dzieło samoorganizacji – mówi się nawet o zaistnieniu tam rad robotniczych – na czele kierownictwa ruchu znalazła się Roza Otunbajewa, nazywana nieraz „kirgiską Thatcher”.

Stanęła faktycznie na czele zrywu, który mobilizował się pod hasłami cofnięcia decyzji o podwyżkach opłat za elektryczność i ogrzewanie czy wolności organizowania się w związki zawodowe i stanowił odpowiedź na neoliberalną politykę obalonego dyktatora Bakijewa! To nie przymierzając tak czy prawie tak, jakby jej brytyjski pierwowzór stanął na czele zrywu, w którym ważną rolę odegraliby znienawidzeni przez „Żelazną Damę” górnicy.

To – może bardziej niż fakt, że wśród otoczenia Otunbajewej roi się od dawnych podnóżków Bakijewa – świadczy też o potężnym i znanym praktycznie we wszystkich rejonach świata rozdźwięku między oficjalną „lewicowością” współczesnych partii socjaldemokratycznych (reprezentowanych także przez nią) a ich faktyczną polityką. Otunbajewa otrzymała jednak klucze do władzy w wyniku prawdziwego powstania ludowego – co z pewnością było ostatnim, czego by chciała i nad czym zapewne aż nazbyt szczerze ubolewa. Główną jej troską – można to rzec bez ryzyka błędu – musi pozostawać rozbrojenie właśnie uzbrojonych mas i uniemożliwienie utrwalenia się „groźnych” milicji robotniczych, dzięki czemu będzie miała szansę w błyskawicznym tempie zapomnieć o postulatach, pod którymi podpisywała się chętnie będąc w opozycji. Już zdążyła np. zapewnić Amerykanów, że będą mogli utrzymać swą bazę wojskową w tej zapomnianej górzystej republice. Podobną obietnicę otrzymała Rosja, której wojska również stacjonują w Kirgistanie.

Ale nie zapominajmy, że gdy po obaleniu caratu w Rosji złożony z różnych sił od mienszewików i eserowców aż po prawych kadetów rząd zrobił wszystko, aby tylko nie wypełnić obietnic rewolucyjnych – od wyjścia kraju z rzezi pierwszej wojny światowej po reformę rolną i ośmiogodzinny dzień pracy – to siły te bardzo szybko i nadzwyczaj skutecznie uprosiły się o małą powtórkę z rozrywki.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.