Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Archiwum Medytacje lizbońskie

Medytacje lizbońskie


26 grudzień 2009
A A A

Trzeciego listopada Klaus złożył podpis. Wreszcie! – krzyknęli jedni. Inni załamali ręce. Wszedł w życie dokument, który otwiera nowy rozdział. Choćby dlatego warto go przekartkować.

Umówmy się – Europa to szwedzki stół (bez aluzji do obecnej prezydencji). Podchodzisz do niego raz, dokonujesz wyboru. Po chwili wracasz. Na stole jakaś zmiana, ale karta dań wciąż ta sama. Chciałabyś porozmawiać z kucharzem – czy przygotowałby coś całkiem nowego, specjalnie na tę okazję. Tylko jest mały problem, nie bardzo wiesz gdzie miałabyś go szukać. I właściwie kto jest szefem kuchni? Po pierwszym grudnia miała przyjść odpowiedź.

Porzućmy więc gastronomię i poszperajmy w papierach. Został wprowadzony w życie długi dokument, który ma być ripostą na nasz skomplikowany świat. Świetnie, idźmy dalej. Wieść gminna niesie, że owy Traktat to spory ukłon w stronę obywatela. I tu się zatrzymajmy.

Dzięki Traktatowi inicjatywa ustawodawcza trafi w ręce obywateli. Wystarczy, że zbiorą co najmniej milion podpisów i już będą predysponowani do wysunięcia propozycji zmian w „karcie dań”. Dotychczas analogiczny przywilej gwarantowały poszczególne konstytucje, jednak Lizbona staje się precedensem na skalę europejską. Każda propozycja nowego prawa, poparta czarodziejskim milionem, będzie zmuszała Komisję do pochylenia się nad złożoną ofertą. To zdecydowany krok w kierunku dialogu elita-obywatele. Dialogu, który ma fundamentalne znaczenie, jeśli projekt europejski ma w ogóle przeżyć.

Karta Praw Podstawowych. Nie jest ona częścią Traktatu, jednak zyskuje dzięki niemu moc prawną. Dokument, który w swoim zamyśle miał stworzyć Unię jako prawdziwą wspólnotę polityczną, jest wyrazem praw obywatelskich. Nie tylko podstawowych praw człowieka lecz także praw socjalnych, pracowniczych, prawa do ochrony danych osobowych i wielu innych gwarancji szczegółowych. Zacna idea tylko nie do końca podzielona przez wszystkie kraje, zatem nie każdy obywatel będzie korzystał w pełni ze swoich przywilejów. Polska podobnie jak Wielka Brytania przyjęła założenia Karty w wersji lekko ociosanej, wobec czego obywatele tych krajów pozbawieni zostaną części praw przysługujących mieszkańcom choćby Niemiec czy Francji.

Ku demokracji

Nowy Traktat to większa władza instytucji reprezentujących obywateli. Na usta od razu ciśnie się Parlament. Właśnie. Strasburg zyskuje solidny głos w procesie unijnej legislacji w ogromnej większości dziedzin prawa europejskiego m.in. na sprawy imigracji, spraw wewnętrznych, budżetu UE, rolnictwa i sprawiedliwości. Do końca listopada rola Parlamentu sprowadzała się do przyklepania kandydata na przewodniczącego Komisji Europejskiej. Lizbona wysyła parlamentarzystom znaczący bonus. Od jej wejścia KE będzie zaprzęgnięta w ustalenia Strasburga. Krótko mówiąc społeczeństwo zadecyduje o jej składzie, który na dobrą sprawę zależeć będzie od zabarwienia europosłów wybranych właśnie przez obywateli. Zwiększenie roli instytucji bezpośrednio reprezentującej ludzi przesunie odpowiedzialność na deputowanych. To na nich spocznie obowiązek łącznika pomiędzy „tajemniczą” Brukselą, a Kowalskim, Smithem czy Dupontem. Powinni wykorzystać ten przywilej do budowania długofalowej relacji, dzięki której Unia ma szanse przestać jawić się jako biurokratyczne monstrum. Jeśli zostanie tu stworzony grunt dla politycznej debaty, społeczeństwo obywatelskie przestanie być tylko pustym pojęciem. Lizbona daje szansę. Czy zostanie wykorzystana?

Świat w Strasburgu się nie kończy – zyskały także parlamenty narodowe, którym wprawiono nowe zęby. Tym razem będą wygryzać wszystko, co próbuje wymknąć się zasadzie pomocniczności. Projekty aktów prawnych wszelkiego rodzaju trafią na biurko każdego z państw członkowskich, aby tamtejsi deputowani przyjrzeli im się uważniej. Jeżeli któryś dostrzeże naruszenie, wyda stosowną argumentację o niezgodności danego papierka. W przypadku gdy takie same wątpliwości wyrazi przynajmniej trzecia część wszystkich parlamentów narodowych, trefny akt zostanie ponownie zbadany. Tym samym dojdzie do zmiany jego treści, w najgorszym razie anulowania. Oto kolejny stopień wznoszący instytucję parlamentu na wyżyny znaczeń. Pozwoli to pogłębić współpracę pomiędzy centralą a lokalnością, dzięki czemu usłyszymy głos obywateli poszczególnych krajów.

Dwie figury niebiesko-żółtej szachownicy
Lizbona dała Unii nowe wcielenie szefa Rady Europejskiej. Ma to być panaceum na kulawą koncepcję półrocznych prezydencji. Nowy „prezydent” (zwał go jak zwał) ma sprawować swój urząd przez dwa i pół roku i usprawnić funkcjonowanie struktur. W jaki sposób tego dokona (i czy dokona), przekonają nas najbliższe miesiące. Trudno jednoznacznie określić słuszność dokonanego wyboru (Herman Van Rompuy), jednak ciągłość jaką zyska Unia na pewno wyjdzie jej na plus. Wiele planów trafiało w próżnię, ponieważ brakowało im długofalowej koncepcji. Funkcja „prezydenta” UE ma tę pustkę wypełnić.
Drugą figurą jest Wysoki Przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa – Catherine Ashton. Czy ten wybór określony przez Kanclerz Merkel jako „sukces konsensusu” okaże się trafiony? To pytanie również pozostawię bez odpowiedzi, przenosząc wagę koncentracji na sam urząd. Wysoki Przedstawiciel często będzie odgrywał pierwsze skrzypce, wyprzedzając szefa Rady Europejskiej. To od Brytyjki zależy strategia wdrażana przez nową Unię na arenie międzynarodowej. „Nową”, ponieważ zyskała osobowość prawną stając się jednolitą organizacją międzynarodową. Tym samym z początkiem grudnia żegnamy słynne trzy filary a wszystkie aspekty współpracy przenosimy na poziom ponadnarodowy. Chociaż Ashton nie stanie się od razu sternikiem platońskiego statku-państwa (na szczęście), to stanowisko szefowej dyplomacji pomoże jej skoordynować swoistą „żeglugę międzykontynentalną”. Pozycja, jaką daje jej Traktat, to potencjał, aby dziwny, niezdecydowany zlepek prowincjonalności, jakim okazywała się Unia przemienić w liczącego się na globalnej arenie gracza. Takiego, który będzie potrafił zając stanowisko w kwestiach międzynarodowych oraz stawić opór praktykom „dziel i rządź”, które stosuje wobec niego choćby Rosja.

Warto dodać, że Lizbona daje prztyczka nadmiarowi komisarzy. Skończyły się czasy, kiedy chcąc zadowolić każdego członka Unii wymyślano coraz dziwniejsze stanowiska w KE. Traktat redukuje liczbę komisarzy, chociaż na osiemnastkę poczekamy do listopada 2014 roku. Do tego czasu w Komisji nadal zasiadać będzie dwudziestu siedmiu.

Koniec szlacheckiego veto

Dotychczas głosowanie w Radzie UE często zmieniało się z pole walk narodowych interesów – każdy miał prawo veta, przez co skutecznie blokował świeże pomysły. Po Lizbonie swoją ważność zachowa ono jedynie w kilka najważniejszych sprawach (polityka zagraniczna i obronna, zmiany w traktatach regulujących funkcjonowanie wspólnoty, kwestia rozszerzenia czy podatki). Pozostałe aspekty będą głosowane większością kwalifikowaną (zasada podwójnej większości – aby dana decyzja została przyjęta, wymagane będzie poparcie co najmniej 55 proc. państw członkowskich reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności UE) Usprawni to procedurę podejmowania decyzji i położy kres polityce „krzyku i wrzasku”, aby zastąpić ją praktykami opartymi na negocjacjach.   

Poza instytucjami

W całym zamieszaniu należy pamiętać, że Traktat to tylko papier, a zmiany instytucjonalne nie zmieniają wszystkiego. Wprowadzając Lizbonę Unia zrobiła krok. Pytanie tylko, w którym kierunku? Przedzierając się przez kolejne akapity kontrowersyjnego dokumentu, przy którym jedni płaczą inni klaszczą, czytam zdania popychające Europę w kierunku federalizmu. Europejskie struktury z pewnością na tym zyskają. Trudno jednak pozbyć się innego wniosku na temat Unii dzisiaj. Stary Kontynent zgubił gdzieś wizję, wodę na młyn wspólnego projektu. Brak koncepcji to brak smaru (używając pojęcia Fukuyamy), który pozwoliłby całej machinie płynne działanie. Skoro Lizbona zapewniła mocny stół, warto, aby kucharze z Brukseli pochylili się nad „kartą dań” i pomyśleli nad dodaniem do niej czegoś, na co wszyscy po cichu czekają. Czegoś, co sprawi, że wspólny europejski stół znowu nabierze smaku. Żebyś nie musiała ciągle szukać kucharza i żeby on zasłużył na miano mistrza kuchni. Tego życzę Europie w Nowym Roku.