Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Dariusz Kałan: Drogi i bezdroża politycznego pragmatyzmu

Dariusz Kałan: Drogi i bezdroża politycznego pragmatyzmu


27 kwiecień 2010
A A A

Na tle poprzednika Wiktor Janukowycz przedstawiany jest jako technokratyczny pragmatyk, skupiony na gospodarce i nieuwikłany w spory ideologiczne. Dzisiaj jednak jego polityczny pragmatyzm wprowadza Ukrainę na drogę do statusu półkolonii.

Prawie sto lat temu Max Weber przewidywał, że polityka w XX wieku stanie się domeną fachowców technokratów, zarządzających państwem jak przedsiębiorstwem. W wykładzie Polityka jako zawód i powołanie przekonywał, że polityka będzie traktowana jak zwykła profesja, jedna z wielu, której można się nauczyć. Zamiast życia „dla polityki” nastanie czas życia „z polityki”. Nowy prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz robił wiele, aby – w odróżnieniu od swojego poprzednika – prezentować się jako jeden z takich weberowskich rozsądnych pragmatyków. Prozachodnią politykę Juszczenki krytykował za romantyzm, a wywołaną w okresie rządów pomarańczowych debatę o pamięci historycznej zbywał lekceważącym milczeniem. W swoim exposé wyznaczył inne priorytety: „Kraj jest w tragicznej sytuacji gospodarczej. Musimy uratować państwo przed socjalno-ekonomicznym upadkiem i sprowadzić je na drogę gospodarczego rozwoju”.

  

Sytuacja gospodarcza Ukrainy jest rzeczywiście fatalna. Jej PKB w ubiegłym roku spadł o 15%. Produkcja metalurgiczna – główne źródło wpływów budżetowych – skurczyła się o 30%. Problemem państwa pozostaje także prawie czterdziestomiliardowe zadłużenie. Pragmatyk Janukowycz i powołany przez niego rząd z siedmioma wicepremierami ekonomistami zapowiadali sformułowanie precyzyjnego programu reform, który przybliży kraj do standardów europejskich. Dwa miesiące po zaprzysiężeniu prezydenta Ukraina rozpoczęła pierwszy etap gospodarczej kuracji: za obniżenie cen gazu przedłużyła o dwadzieścia pięć lat prawo do stacjonowania rosyjskiej Floty Czarnomorskiej na Krymie.

 

Można zrozumieć zdecydowaną i – jednocześnie – groteskową reakcję opozycji; wszak jej zadaniem jest krytykować. Można zrozumieć oburzenie ukraińskich intelektualistów, którzy w liście otwartym do społeczeństwa domagają się siłowego usunięcia Janukowycza z urzędu; biało-błękitni nigdy nie byli ich faworytami. Można także zrozumieć manifestantów spod siedziby Wierchownej Rady, którzy jeszcze nie zeszli z barykad w proteście przeciwko ministrowi oświaty, a już wznoszą hasła „Hańba!” i „Zdrada!” przeciw całemu rządowi. Nie sposób jednak racjonalnie wytłumaczyć politycznej krótkowzroczności ukraińskich decydentów.

 

Po wojnie gruzińskiej prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew streścił cele rosyjskiej dyplomacji w pięciu punktach; w dwu ostatnich przypomniał, że Moskwa ma prawo do strefy uprzywilejowanych wpływów oraz do obrony życia i godności swoich obywateli poza granicami kraju. Po niespełna dwóch latach trudno oprzeć się wrażeniu, że Rosjanie wypełniają swoje zadania wzorcowo. Na początku marca burzę wywołał artykuł byłego szefa litewskich służb specjalnych, który ujawnił, że w krajach od Morza Czarnego do Morza Bałtyckiego rosyjski wywiad, posługując się agenturą, buduje swoje gospodarcze imperium. „Ta wizja nie jest przesadzona, ale wręcz wydaje się oczywista” - mówi pierwszy prezydent niepodległej Litwy Vytautas Landsbergis. Narzędziem ekspansji w XXI wieku nie będą przecież lance i czołgi, ale rurociągi i wpływy w wewnętrznym rynku ekonomicznym. Dlatego też jak upiorna groźba  brzmią słowa deputowanego Partii Regionów Ołeksija Płotnikowa, który powiedział Rzeczpospolitej: „Flota weszła do ukraińskiej tradycji. […] Rosjanie zobowiązali się także do zainwestowania miliona dolarów w rozwój Sewastopola, w poprawę infrastruktury tego miasta”.

 

Niepokoją co najmniej trzy rzeczy. Po pierwsze – argumentacja. Janukowycz przekonuje, że obniżka cen gazu ułatwi wyjście z kryzysu. Jednak zasypywanie dziury budżetowej pieniędzmi z zewnątrz – jeśli traktować to jako poważne antykryzysowe remedium – to wyraz co najmniej małej determinacji w walce z zapaścią. Po drugie – pośpiech. Decyzję podjęto zaledwie dwa miesiące po wyborach prezydenckich i półtora miesiąca po powołaniu nowego rządu. Jeśli wierzyć staremu powiedzeniu Hitchcocka, kolejne tygodnie powinny przynieść jeszcze mocniejsze polityczne tąpnięcia. Po trzecie wreszcie – ukryte koszty tej transakcji. „Mogą być jakieś przyrzeczenia ze strony Kijowa, dotyczące wpuszczenia Rosji do gazociągów tranzytowych Ukrainy. Poza tym jest sprawa współpracy w kwestii przemysłu lotniczego, energetyki jądrowej i statusu języka rosyjskiego”, wylicza Adam Eberhardt z Ośrodka Studiów Wschodnich. Media rosyjskie sugerują, że wkrótce Janukowycz odda Rosji Cieśninę Kerczeńską, która od lat jest terenem spornym między Moskwą a Kijowem. 

 

Na szczytach politycznego pragmatyzmu panuje zadowolenie. Premier Władimir Putin we wtorek z wdzięcznością zaoferował swoim ukraińskim kontrahentom zacieśnienie współpracy energetycznej. Oligarchowie także zacierają ręce, bo obniżka cen gazu wpłynie na zwiększenie produkcji ich zakładów. Ostrzeżenia o przyszłym półkolonialnym statusie Ukrainy trafiają w próżnię, podobnie jak i energia antyrządowych demonstrantów, których premier Azarow straszy pogardliwie „rozwiązaniem siłowym”.

 

W słowniku politycznych pragmatyków pojęcie interesu narodowego albo nie występuje w ogóle jako groźny przejaw szowinizmu, albo też definiowane jest z pomocą matematycznych wyliczeń. Na Ukrainie, kraju szczególnej symbiozy polityki z wielkim biznesem, gdzie władza funkcjonuje na sposób postsowiecki, a politycy łączą się w partie na zasadzie związków prywatnych i klanowych, interes narodowy dawno utracił moc stałego i niepodważalnego aksjomatu i stał się zależny od targów różnych grup wpływu.

Dalsze polityczne i militarne ustępstwa będą skutkowały utratą podmiotowości przez państwo ukraińskie. „Obawiam się wariantu białoruskiego, który będzie polegał na tym, że w zamian za cenę surowców będą na Ukrainie wykupywane elementy suwerenności”, przestrzega europoseł Paweł Kowal. Trudno się jednak spodziewać oddolnego mocnego głosu sprzeciwu wobec władzy na kształt pomarańczowej rewolucji. Chociaż – jak dodawał Max Weber w swoim słynnym wykładzie – raz na jakiś czas pomiędzy technokratami pojawiają się ideowi politycy z powołania, to dziś na Ukrainie nie ma zapotrzebowania na wielkich przywódców.