Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Dariusz Kałan: Wybory w czasach zarazy

Dariusz Kałan: Wybory w czasach zarazy


27 listopad 2009
A A A

Kluczowe pytanie związane z wyborami prezydenckimi na Ukrainie nie brzmi wcale: kto zwycięży. Ważniejsze będzie to, jak zachowa się przegrany.

Rok plag 

 

Powoli „kryzys” i „Ukraina” stają się synonimami. W styczniu konflikt surowcowy z Rosją, o którego powtórce regularnie wspominają prokremlowskie media. W marcu w utrzymującym się od czterech lat kryzysie politycznym pojawił się nieznany do tej pory element siłowy, kiedy Wiktor Juszczenko wprowadził komandosów do siedziby Naftohazu. Jego współpracownicy publicznie mówili o przygotowaniach podobnego zabiegu wobec rządu Julii Tymoszenko. Jeśli dodamy do tego zapaść systemu bankowego i gospodarki, ciągłe zmagania z wirusem HIV/AIDS oraz pandemię grypy A/H1N1, to otrzymamy obraz kraju, w którym wszystkie plagi współczesnego świata pojawiają ze zdwojoną siłą. Do tego – żartem – dołożyć można kryzys sportowy, po tym jak piłkarska reprezentacja przegrała z Grecją baraże do mistrzostw świata.

 

Styczniowe wybory prezydenckie będą albo jednym z kolejnych etapów stanu niekończącego się pata albo też jego kulminacją, po której przyjdzie łagodne wygaszenie. Warto, ryzykując, że zostanie się posądzonym o futurologię, pokusić się o rozważenie kilku scenariuszy, jakie mogą być realizowane w powyborczej Ukrainie. I chociaż do wyborów jeszcze niecałe dwa miesiące, to dziś nie ma wątpliwości, że w wyścigu liczy się tylko dwoje kandydatów: Wiktor Janukowycz i Julia Tymoszenko.

 

Trójkąt bez jednego wierzchołka

 

Wybory zmienią znacząco kształt ukraińskiej rzeczywistości politycznej. Dotychczasową można porównać do trójkąta: każdy z trzech wierzchołków bratał się z jednym z pozostałych w celu osłabienia ostatniego. W ciągu pięciu lat oglądaliśmy wszystkie możliwe konfiguracje: Juszczenko-Janukowycz przeciw Tymoszenko, Juszczenko-Tymoszenko przeciwko Janukowyczowi i Tymoszenko-Janukowycz przeciw Juszczence. Po wyborach trzeba będzie na nowo zdefiniować ową rzeczywistość, bowiem na polu bitwy zostaną już tylko dwaj rywale.

 

Odejście Juszczenki będzie skutkowało także dla ukraińskiej sceny partyjnej. Najprawdopodobniej wykształci się silny system duopartyjny na wzór polski. Wielu deputowanych z prezydenckiej Naszej Ukrainy zasili szeregi Bloku Julii Tymoszenko. To z kolei zrodzi pytania o dalszy sens istnienia NU, tym bardziej, że po prawej stronie rośnie jej konkurencja w postaci ultranacjonalistycznej Swobody. Małe partie lewicowe, socjaldemokraci i komuniści, albo pozostaną na marginesie wielkiej polityki albo przyłączą się, w charakterze koalicjanta, do Partii Regionów. Bez względu na te przesunięcia nie dojdzie do zmian jakościowych. System partyjny pozostanie silnie spersonifikowany, a wybory nadal będą przypominać festiwal liderów a nie idei.

 

Scenariusz 1: status quo ante

 

Powyborczych scenariuszy jest kilka. Pierwszy z nich zakłada, że – bez względu na to, kto zwycięży – Ukraina będzie zmierzać ku miękkiemu autorytaryzmowi, podobnemu to tego z czasów Kuczmy, czyli silnych rządów centralnych przy zachowaniu fasady w postaci instytucji demokratycznych. Janukowycz, jako namaszczony następca byłego prezydenta, nie miałby problemów z odnalezieniem się w takiej sytuacji. A Tymoszenko swoje ambicje centralistyczne ujawniła wiosną tego roku, kiedy próbowała wprowadzić ustrój kanclerski.

 

Pretekstem do poszerzenia uprawnień prezydenckich mógłby być stan permanentnego kryzysu. Jak to wielokrotnie bywało w historii na ławie oskarżonych stanąłby nieudolny system demokratyczny jako zapalnik do nieustannych sporów kompetencyjnych. Wydaje się, że powrót do kuczmizmu jest bardziej prawdopodobny w przypadku Tymoszenko, a to dlatego, że jej BJuT ma charakter typowo personalistyczny i wodzowski. W Partii Regionów ciągle ścierają się ze sobą interesy różnych wschodnich oligarchów. Przegrana Janukowycza mogłaby sprowokować jego wewnętrznych rywali, związanych np. z Rinatem Achmetowem, do wypowiedzenia mu posłuszeństwa i w efekcie do podziału ugrupowania, a to oznaczałoby porażkę projektu duopartyjnego i ugruntowanie pozycji BJuTu.

 

Chociaż ten scenariusz jest możliwy, to z pewnością nie w krótkim okresie. Po pierwsze, do wzmocnienia roli głowy państwa niezbędna jest zmiana konstytucji, a do tej pory zarówno Janukowycz jak i Tymoszenko konsekwentnie głosowali za ograniczaniem uprawnień Juszczenki. Gdyby nagle zaprezentowali się jako zwolennicy systemu prezydenckiego, straciliby wiarygodność przynajmniej części swoich wyborców. Po drugie, każde działania wymierzone w demokrację spotkają się z reakcją Unii Europejskiej. A podtrzymaniem dobrych relacji ze Wspólnotą zainteresowani są oligarchowie, finansujący kampanie obojga kandydatów. I wreszcie po trzecie, centralizacja nie jest możliwa dopóki tak mocną pozycję w krajowej polityce ma dwoje pretendentów do pełnej władzy.

Scenariusz 2: status quo 

Po odejściu Juszczenki może dojść do konfliktu między pozostałymi na placu boju wierzchołkami trójkąta, czyli do przedłużenia wojny na górze. Jeżeli prezydentem zostanie Janukowycz, to jego współpraca z premier Tymoszenko szybko zakończy się rozpisaniem nowych wyborów parlamentarnych, jeśli tylko Partia Regionów zgromadzi większość w Radzie Najwyższej. Tymoszenko jako szefowa rządu nadal będzie zbijała punkty na krytyce głowy państwa i spróbuje dokończyć krucjatę w celu jeszcze większego osłabienia jej konstytucyjnych uprawnień. Tyle że będzie jej znacznie trudniej niż dotychczas, bowiem Janukowycz, odwrotnie niż Juszczenko, ma silne zaplecze partyjne. Stąd też spór będzie jeszcze bardziej bezwzględny i brutalny. Jego namiastkę obserwowaliśmy na początku obecnej kampanii, kiedy strony wykorzystały oskarżenia najgorsze z możliwych: pedofilię i gwałt.

 

W przypadku zwycięstwa Tymoszenko siłą rzeczy osłabnie konflikt kompetencyjny, ale umocni się paraliż państwa. Mało prawdopodobne, że pani prezydent zaryzykuje nowe rozdanie w parlamencie. Będzie raczej poszukiwać poparcia dla rządu wśród sierot po Juszczence z Naszej Ukrainy. Na czele gabinetu stanie najpewniej zaufany Tymoszenko, wicepremier Ołeksandr Turczynow. Zresztą wybory przewidziane terminem konstytucyjnym odbędą się już w 2011 roku, więc maraton kampanii rozciągnięty zostanie na kolejny rok. A to oznacza, że trudno spodziewać się wdrożenia wielkich projektów reformacyjnych, tym bardziej, że przewaga koalicji rządowej w obecnym parlamencie jest niewielka.   

Scenariusz 3: thermidor

Można również pokusić się o poszukiwanie analogii w dalekiej przeszłości. Dobrym porównaniem wydaje się – z całą tego umownością – nałożenie na współczesną Ukrainę schematu francuskiego z lat 90. XVIII wieku. Po obaleniu ancien regime’u przez rewolucję, we Francji nastał czas niestabilności i zaognienia politycznego, symbolizowany przez osobę Maksymiliana Robespierre’a. Z kolei kres jakobinizmowi zadał ruch thermidorian, ogłaszający ostateczny koniec rewolucji i potrzebę ugruntowania jej zdobyczy. I chociaż historycznie porównanie terroru jakobińskiego z ostatnim pięcioleciem nie broni się, to nie ma wątpliwości, że po wycieńczającym okresie permanentnej konfrontacji, Ukraina potrzebuje wzmocnienia największych osiągnięć pomarańczowej rewolucji: demokratyzacji, wolności słowa i rozwoju organizacji pozarządowych. Potrzebuje mądrego pragmatyzmu w gospodarce, który byłby wynikiem zgody między różnymi siłami politycznymi. Potrzebuje zapowiadanej pięć lat temu decentralizacyjnej reformy strukturalnej kraju. Potrzebuje zdecydowanego postawienia na kurs proeuropejski, na co naciska wielu oligarchów.

 

Kluczowe pytanie związane z tymi wyborami nie brzmi wcale: kto zwycięży. Ważniejsze wydaje się to, jak zachowa się przegrany. Główni pretendenci to osoby o ogromnej ambicji. Oboje dwukrotnie pełnili funkcję szefa rządu, a kolejnym naturalnym krokiem jest stanowisko głowy państwa. Czy przegrany będzie potrafił zaakceptować wyniki demokratycznych wyborów? Czy nie sięgnie – wykorzystując wzniosłe hasła z Majdanu – po metody walki ulicznej i pozorowane protesty społeczne? Czy nie doprowadzi do paraliżu w parlamencie? Teoretycznie pokojowa koegzystencja Tymoszenko i Janukowycza jest możliwa. Oboje to wyznawcy szkoły realpolitik, zupełnie inaczej niż Juszczenko. Jeżeli skalkulują, że porozumienie przyniesie im więcej korzyści, nie będą wahali się ani minuty.